środa, 17 kwietnia 2013

pogłoski

pogłoski o śmierci mojego bloga okazały się przedwczesne...

w dniach 4-24 kwietnia przebywam bowiem w matczyźnie, która to angażuje mnie w szereg aktywności niepozostawiających czasu, energii, przestrzeni, mózgu, złudzeń po prostu, czy czego tam jeszcze potrzeba do pisania bloga. 

kolejne 500 km, kolejny hotel, kolejne niespodzianki życiowe, wielka figura w Rio de Świebodzineiro, wielki mały detektyw realizujący konferencję prasową w tym samym hotelu, przemykający korytarzami, podobno miejscami w otoczeniu kominiarzy ;) 

Maciejka przebywa ze mną w PL, w godzinach szczytu opiekę w ciągu 10 godzin obejmują 4 różne osoby, a ja próbuję to wszystko ogarnąć, co jak zwykle jest wysiłkiem z kategorii "wyzwanie". 

ale i radostka z przyjemnostką, o której myślę o paru dni, i która kontekst zdecydowanie ma norweski :)
otóż Maciek ostatnio, chcąc przyciągnąć moją uwagę (a było to akurat strzałem w dziesiątkę), zupełnie niespodziewanie zaczął przemawiać po norwesku do mnie, co spowodowało problemy z utrzymaniem się na krześle. 

Jeg heter Maciek. [jaj heter Maciek]
Jeg bor i Oslo. [jaj bor i oszlo]
Jeg vlbslohflzbsklfh fra Polen. [ jaj dljf;sldihlsgj fra Polen] (jeg kommer fra Polen)

zabawny to był moment, on zadowolony z siebie, ja zadowolona z niego i z siebie, bo do tej pory tylko powtarzanki były bezpośrednio po moim świeceniu przykładem. 

zdarzało się natomiast wcześniej, że dziecię udawało, że mówi po norwesku, bleblając różne rzeczy do przypadkowo napotkanych osób w miejscach publicznych, zwykle Norwegów/Norweżek. jest już zatem świadomość, że w innym języku mówić trzeba, ale teraz jest to język, którego znajomość jest powszechniejsza niż jednoosobowa. bo oczywiście maćkowy norweski również językiem jest (i tego w żadnym momencie w wątpliwość nie poddaję) i on każdorazowo potrafi doskonale wyjaśnić, co miał na myśli. 

poza tym sama z zapałem uczę się norweskiego, zakupiłam słowniczek, ćwiczenia, i wczoraj w pociągu na zmianę wkuwałam i ćwiczyłam oraz czytałam norweski kryminał (wciąż jeszcze po polsku, ale już niedługo...). Odkrywanie kolejnych podobieństw do języka angielskiego i norweskiego jest dla mnie zdecydowanie źródłem radości i satysfakcji. oraz daje nadzieję... :)

i z tą nadzieją życzę dobrej nocy z Gorzowa Wielkopolskiego
(Falubaz!!!) ;)

PS: mam taką teorię, że wszystkie rejestracje w tym regionie, rozpoczynające się od litery "f" to w rzeczywistości wynik lobbingu zielonogórskiego klubu oraz lokowanie produktu, tak dyskretne, że podprogowe. Falubaz!!!

wtorek, 2 kwietnia 2013

i jeszcze o zwierzętach (i trochę o dzieciach)

Jeśli chodzi o tryb "dzieci i zwierzęta", Norwegia nie we wszystkich wymiarach mi się podoba. Po pierwsze, bardzo trudno jest tu wynająć mieszkanie, jeśli ma się dziecko, oraz wiele/wielu wynajmujących zastrzega, że z dzieckiem to nie, oraz żadnych zwierząt. Sąsiadka Estonka, dysponująca chłopcami w wieku 9 i 10 lat, dłuuuugo musiała szukać mieszkania. 
Podobna sytuacja dotyczy nas częściowo - dziecko TAK, kotka NIE, w związku z tym wątek "Co będzie z Fridą?" na razie pozostaje w zawieszeniu. Mam plan, żeby być bardzo grzeczną lokatorką, a potem jeszcze raz błagać o pozwolenie na przywiezienie starej kotki, która już żadnej krzywdy posiadłości nie wyrządzi.

Dowiedziałam się natomiast ostatnio, że tu czasem wspólnoty mieszkaniowe mają zapis
w regulaminie, że nie wolno zwierząt mieć/hodować/być hodowaną czy hodowanym przez zwierzęta/współmieszkać z nimi i przyjaźnić się. i to jest nieco bulwersujące. Usłyszałam też dwie historie, które zmroziły mi krew w żyłach - sąsiedzi, zniecierpliwieni zbyt głośnym miauczeniem (co trudno mi sobie wyobrazić jakoś), doprowadzili do tego, że właściciele pozbyli się kota (niestety przez uśpienie, co jak rozumiem, było już ich decyzją). 
Druga historia zaczęła się od pytania znajomego: Zauważyłaś, że tu psy nie szczekają?
I wtedy skonstatowałam, że zaiste, nie kojarzę takich zdarzeń szczekających, choć sporo spacerujemy w miejscach, gdzie bywają psy. I potem ten znajomy dodał, że psy oducza się szczekania, jakimś urządzeniem zakładanym na szyję/gardło (nie znał szczegółów, można wnioskować, że chodzi o reagowanie nieprzyjemnym impulsem, np. elektrycznym, na każde szczeknięcie). Nie wiem, ile w tym prawdy, w necie nie znalazłam takich informacji, znalazłam natomiast ogólne o psach, które linkuję :)



I jeszcze - z dedykacją dla Ingi - kwestia sprzątania po psach. Sprząta większość właścicielek i właścicieli, choć nie wszyscy (na to, co niesprzątnięte, natykam się na zewnętrzu). Ostatnio obserwowałam taką scenkę, kiedy właściciel, poruszający się na biegówkach z psem, zatrzymał się, wyłuskał z kieszeni swojego biegówkowego stroju woreczek i sprzątnął kupę, pozostając w narciarskim ekwipunku. i z tą kupą pobieżył dalej przez las :)

znowu trochę o Norwegii

W Norwegii zasadniczo podoba mi się i dużo tu rozwiązań, które wydają się sensowne.

Takie na przykład podgrzewane boiska, występujące w przyrodzie powszechnie, a nie tylko w ekstraklasie (a i to podobno od niedawna relatywnie, jeśli o Polskę chodzi). Podgrzewają tylko boiska do piłki nożnej, na pierwszym planie zaśnieżone boisko do koszykówki, ale dziewcząt na nich jakby więcej. 



Światła drogowe: na każdym skrzyżowaniu są co najmniej podwójne sygnalizatory - oprócz tych blisko kierowcy, po prawej stronie (czasem, jak wiadomo, zasłoniętych przez inne auto albo niewidocznych z powodu podjechania zbyt blisko) sygnalizator-klon znajduje się również na przeciwległym rogu albo na pasie zieleni/wysepce naprzeciwko. Takie proste, takie logiczne, takie bezpieczne. Choć pewnie droższe.



Co zrobić, żeby drzwi windy się nie zamykały, kiedy musimy wnieść dużo bagażu, dziecko i inne takie? taka mała płytka oto zapewnia komfort :) 

 


A z rzeczy innych, choć nie wiem, czy szczególnie użytecznych: sałata często w doniczkach jest sprzedawana :)



W IKEI odkryłam, oprócz toalet z przewijakami, dostępnych dla obu płci (które widziałam również w Polsce), toaletę, gdzie pomyślano o montażu muszki w rozmiarze odpowiednim dla kilkuletnich osób :) Na marginesie, Oslo najdroższym miastem Europy pewnie jest, ale w IKEI porównywalnie do cen w Polsce, kubki klasyczne z małym uszkiem kosztują 5 nok, czyli mniej więcej 2,75 pln.



Na spacerze w lesie trafiliśmy na ślady jakiegoś biegu (pewnie na nartach). Pytanie brzmi Które z tych oznaczeń na mapie oznacza płot? :)



Być może o płocie mowa, ponieważ znajdowaliśmy się w okolicach wielkiego jeziora, które jest rezerwatem przyrody, całe ogrodzone, nie wolno się kąpać ani ryb łowić, choć łażenie po nim zamarzniętym wzdłuż i wszerz oraz bieganie na nartach chyba dozwolone.

 
to tyle codzienności :) na koniec dwie fotki naszego aktualnego podręcznika do norweskiego, bynajmniej nie drukowanego z takim przeznaczeniem :)



poniedziałek, 1 kwietnia 2013

norweska Wielkanoc, vol. 2

Zwrócono mi uwagę ostatnio, że na zdjęciach nie ma mojego małżonka, co spowodowało, że zaczęłam szukać takich zdjęć. okazuje się, że w szał fotografowania wpadam głównie na wycieczkach z Maćkiem, kiedy "porządni ludzie" oddają się pracy zarobkowej. 

Wczoraj świątecznie łaziliśmy po Oslo, sporo osób wyległo, wiosennie grzało (nie, tu, w tej zimnej Norwegii, nie zasypało nas na Wielkanoc, wręcz przeciwnie). 

Po zmianie czasu jest tu jasno do 20:30 co najmniej, oraz cały czas świeci słońce. 
np. tak: 

 


Ładne to Oslo...

 








norweska Wielkanoc, vol. 1.

do kościoła nam daleko jakoś, ale wciąż nie potrafię powstrzymać się od celebrowania Świąt Wielkanocnych, traktowanych jako element tradycji, nie religii. Mało tego, nie potrafię powstrzymać się od rytuału święcenia pokarmów, jakoś bez spaceru z koszyczkiem święta się nie liczą. ten wewnętrzny przymus doprowadził mnie do poszukiwań kościoła w Oslo, w którym pokarmy uległy poświęceniu przez polskiego księdza w bardzo polskim towarzystwie.

o samym święceniu opowiadać nie będę, ale kościół zrobił na mnie wrażenie. betonowy blok jako ołtarz, goła cegła na ścianach, żadnego zbędnego przepychu, kapiącego złota. z mojej perspektywy to dobre podejście. można się zajmować tym, co istotne.

nagromadzenie Polek i Polaków w jednym miejscu również wrażenie robiło i było w sumie dość sympatyczne. 

brak koszyka nadrobiliśmy bibułą, co uwidoczniłam poniżej. brak kolorów: pomarańczowego, fioletowego i różowego nadrobiliśmy naukami o mieszkaniu farb, radocha :)


 





Był i zajączek wielkanocny, którego nie pozbawię mojego dziecka mimo ateizmu oraz sugestii osób, którym ateizm się nie podoba.