piątek, 14 listopada 2014

o dotykaniu i feminizmie

sorry, ale już dłużej nie zdzierżę.
będzie o, za przeproszeniem, savoir-vivre wobec ciężarnych...

chcę zapytać, o co chodzi z tym dotykaniem brzucha kobiety w ciąży?
czy brzuch tej kobiety przestaje być jej brzuchem? częścią ciała, którą jednak osobiście postrzegam jako intymną. częścią ciała, której sobie nawzajem nie dotykamy, zwłaszcza w relacjach służbowych, koleżeńskich, luźnych znajomości. a kiedy tylko pojawia się informacja (żadne tam widoki jeszcze), że w środku jest ZARODEK, nagle osoby rzucają się z łapami. oczywiście im dalej w las (czyt. w ciążę), tym gorzej - brzuch rośnie, prowokuje, czasem jeszcze bezczelnie się spod ubrania wysunie, bo osoba nie ogarnęła, ze "ta bluzka już nie". i łapy, wszędzie łapy. męskie, kobiece, szefa, rodziny, sąsiadki, znajomych. po co? dlaczego? przyjaciel tłumaczył, że "blessing", przyjaciółka, że odruch, że serdeczność. to akurat osoby, z którymi miałam czas i odwagę, żeby o tym porozmawiać. i żeby dać info zwrotne, że jednakowoż niekomfortowo się czuję.

piszę o tym ze swojego doświadczenia, z dwóch ciąż, w czasie których, szczególnie w kontakcie z Polkami i Polakami, doświadczam naruszania moich granic. np. sześć lat temu, w publicznej placówce oświatowej, ze strony przełożonego - mężczyzny, i kilku koleżanek z pracy.  teraz - właśnie dość dalekie osoby, koleżanki, koledzy, sąsiadki rodziny z dzieciństwa... spotkały mnie też sytuacje, kiedy osoby podnosiły mi bluzkę, żeby przyjrzeć się "dziwnemu kształtowi brzucha". 

a przecież zwykle nie dotykamy się po brzuchach, nie mówimy sobie nawzajem, jak to nam pięknie urosły. bo brzuchy nieciążowe kulturowo rosnąć nie mogą, zaokrąglenia i wałeczki są powodem do wstydu i ukrywania, krępacji oraz krygowania (z czym swoją drogą nie zgadzam się, ale nie o tym jest ten post). to jakim prawem zmienia się to wraz z zapłodnieniem?

poza tym wciąż jednak słyszę i czytam, jak to zdjęcia brzuchów ciążowych, publikowane gdziekolwiek, to przegięcie, że obrzydliwe, że o co chodzi z tymi sesjami ciążowymi, cały artykuł na temat niesmaczności "bumpies" (czyli zdjęć brzucha właśnie), a do tego, że karmienie piersią w miejscu publicznym to ostentacyjne epatowanie nagością, i do kibla proszę się ukryć. więc czemu nie jesteśmy konsekwentne/i? czemu brzuch nas niby nie obchodzi i nie zajmuje, i nie życzymy sobie, żeby go widzieć, ale pomacać? ochoczo i z radością. 

tak, bo to jest "macanie" dla mnie. choć może powinnam być wdzięczna, że większość powstrzymuje się jednak od sprawdzania, czy mi urosły także piersi i pośladki. ale dotykanie mojego brzucha bez mojej zgody narusza moje granice. to jest nadal MOJE CIAŁO, i mam prawo do cielesnej nietykalności. nie przestałam być człowiekiem, nie przestałam być kobietą, nie zamieniłam się w inkubator. 

sprawa druga - ciało kobiety w ciąży zmienia się bardzo. dla jednych zmiany są powodem do radości, dla innych zmiany są trudne do akceptacji. bo części ciała rosną, puchną, zatrzymują wodę, otłuszczają się. zapewniam, widzimy to. i teksty "ale się zaokrągliłaś" lub mniej wyszukany "ale z ciebie pyza" to są teksty, których słucha się trudno. bez względu na to, jakie są intencje osób mówiących, bez względu na to, czy to jest objaw zdrowia tudzież prawidłowego rozwoju ciąży/ciężarnej, bez względu na to, czy miał to być komplement mocno zawoalowany, bez względu na wszystko. 
bo jeśli ktoś po prostu utyje, nie wypada powiedzieć czegoś takiego, powstrzymujemy się, chociaż zmiana rzuca się w oczy. wygląda jednak na to, że osobie w ciąży wypada powiedzieć wszystko. 

sprawa trzecia - i tu może wykażę się brakiem dystansu i poczucia humoru (które jednak przypisuję sobie zazwyczaj), ale jakoś nienawidzę być nazywana "ciężarówką". i kiedy na powitanie słyszę "cześć ciężarówka", mam ochotę odwrócić się na pięcie, uważnie poszukawszy uprzednio nowego środka ciężkości. bo mam poczucie, że to znowu jest wejście z butami w moje jestestwo, moje bycie, moją godność. serio, nadal mam imię/ksywkę, zapraszam do używania. 

no i tak to.
piszę o tym, bo to ważne. 
piszę, bo spotkania z różnymi osobami powodują, że wymyślam różne strategie i cięte riposty na zasłanianie rosnącej części ciała przed niechcianym dotykaniem i komentarzami. 
piszę, bo zwracanie uwagi, bronienie się, dawanie informacji zwrotnej, prośby o niedotykanie, obracanie w żart spotykają się z ogromnym niezrozumieniem. osoby się obrażają, gniewają, nie rozumieją. 
"asertywna baba w ciąży, wszystko pewnie przez te hormony"

a ja czuję, że to siła feminizmu, który nauczył mnie, że mam prawo chronić swoje ciało, swoje granice, a osoby, które je naruszą, informować, że poszły za daleko. nauczył, że nie muszę zgadzać się na wszystko tylko dlatego, że do tej pory tak się mówiło, tak się postępowało. że brzucha kobiety to na szczęście, na blessing, z ciekawości można dotknąć. no nie można. 

jeśli chcesz dotknąć, zapytaj. i daj prawo do odmowy. 
jeśli dotkniesz i usłyszysz, że to nie ok, nie obrażaj się i nie oburzaj. osobiście też nie chce mi się za każdym razem o tym dyskutować - po prostu tego nie lubię. 
przyjmij do wiadomości. 
dziękuję.

PS: intencją tego posta nie są żadne "osobiste wycieczki", przyrzekam. każde z zachowań, które opisałam są moim doświadczeniem - niestety - wielokrotnym. więc nie obrażajcie się, nie oburzajcie, po prostu przyjmijcie, że taka jest moja perspektywa. i że napisałam to, nomen omen, "z brzucha" (czyli na maxa szczerze i otwarcie).