wtorek, 5 maja 2015

o codzienności

deszcze padają, lista rośnie, w ramach rozrywki i niespania napiszę sobie posta. 

napisałam kiedyś, że dni to niekończące się ciągi czasowników, polepionych, posklejanych, przechodzących jeden w drugi.
dziś mam refleksję, że z mojego życia znika czasem klasyczna definicja oraz wersja odpoczynku. nie da się już odpoczywać tak po prostu. można tylko odpoczywać od czegoś. rano 2 godziny życia rodzinnego, potem można od niego odpocząć w pracy, przerywanej karmieniem, w międzyczasie od komputera można odpocząć wieszając pranie i myjąc naczynia. można wrócić do komputera i robić Naprawdę Ważne Rzeczy, głużąc i gugając jednocześnie do córki. można potem płynnie przejść z pracy do domu, bo przedszkolak przyszedł, i tak do wieczora, próbując jednocześnie nawiązać np. pilny kontakt telefoniczno-czatowy z dorosłymi osobami z Polski, bo trzeba coś załatwić. potem można odpocząć zrywając się na 10-minutowy spacer, to odpoczynek od rodziny, tylko po to, żeby po powrocie słyszeć synchroniczne "uaaaaa uaaaa" oraz "maaa-mooo". przypominam, że cały czas odpoczywamy od pracy. a potem, jak już zasną, utulone, można odpocząć od rodziny, w pracy again, bo coś pilnego, bo czegoś nie udało się załatwić, bo jeszcze trzeba policzyć, a za głośno było. 

możnaby się też wieczorem zrelaksować, napić alko (a sorry, nie mogę), obejrzeć serial (a sorry, nie ma wolnego pokoju), poczytać (a sorry, musi być ciemność). dobrze, że klawiatura podświetlana.

przypominam sobie moje naiwne teksty sprzed kilku lat, nt. godzenia życia zawodowego i rodzinnego, potem zrewidowane, że to łatwe i możliwe. a jednak poruszanie kołyski jedną ręką i pisanie powieści/raportu/arkuszy kalkulacyjnych drugą, to jest wizja bzdurna po prostu. 

poza tym dziecko młodsze coraz starsze, domaga się uwagi, uśmiechów, pogaduszek, kompetencja siadania wystąpiła, więc ćwiczenia są pożądane czas cały. i dokładnie widzi, kiedy kontakt wzrokowy jest upuszczany lub sfingowany, nie przepuści. a człowiek-matka, pracująca w domie, jak tylko leży i karmi, albo siedzi i szczerzy kły, w głowie ma excelle, pisma, mejle, ustalenia, szczegóły. 

napisałam też kiedyś, że dom spuszczony z oka zachowuje się jak potwór. i tak jest cały czas. chcę mieć zmywarkę do naczyń i suszarkę do ubrań. chcę, żeby przedmioty podwieszały się pod sufitem, nie przeszkadzały. i żeby szafy udostępniały dodatkowe półki na żądanie, skoro dodatkowe dziecko jest. chcę, żeby stół do pracy nie był oblepiony miodem, a stół do jedzenia - zawalony papierami. niestety, to jeden i ten sam stół. 

i te sprawy, sprawy, SPRAWY, rachunki, kredyty, przelewy, pozwolenia na pobyt, akty urodzenia, korekty aktów urodzenia, zusy, pity, przedszkole, pismo, kupić plecak, znaleźć czapkę, wyprać kalosz, never ending stooooryyyy, nanana nanana nanana.

wieczna niewyróbka. wyrzuty sumienia. przepraszanie dorosłych, bo niezrobione cośtam. albo przepraszanie dzieci, bo mama musi napisać mejla. mama nie może z tobą leżeć, bo musi pracować. nie może leżeć, bo zaśnie, a jeśli zaśnie, nie dokończy, nie zrobi, nie napisze. a termin, pilne, na wczoraj. czasem migrena, bo ciało chce poleżeć, więc kładzie na łopatki, bez sensu. i to godzenie jednego z drugim takie zgubne, człowiek jest ciągle w pracy i ciągle w domu, do zwariowania. i ten komputer, co raz jest pracą, a raz tylko radiem (ale sprawdzę autluka, i tylko odpiszę), i ta przestrzeń taka mała. i na fb czasem, co wyzywany jest od zua wszelkiego, ale potrzebuję kontaktu z dorosłymi, z podobnie myślącymi, z ważnymi osobami stamtąd. 

czasem mam wrażenie, że to jakiś błąd w systemie.
że musi być sposób inny. dobry. powolny. spokojny.

PS: mąż i tata też występuje w przyrodzie, bez obaw. tylko zarabia po wiele godzin dziennie, od wczesnego ranka, czasem coś jeszcze musi, potem wpada, podgrzewa, kąpie, zasypia. ostatnio później niż dzieci, co jest sukcesem.