niedziela, 15 stycznia 2017

Jul i Norge

... czyli Boże Narodzenie w Norwegii.

to nie będzie post o tym, że w czasie świąt w Norwegii je się żeberka i jagnięcinę, ani o tym, że Wigilię poprzedza Lille Julaften, czyli Mała Wigilia. za daleko jestem od tego, co dzieje się w norweskich domach, żeby to wiedzieć, i na razie niespecjalnie mnie to wciąga. 

jest natomiast coś, co wciąga mnie niezmiernie - świąteczny nastrój, określany słowem julestemning. to taka strona świąt, za którą święta bardzo lubię - świecka, będąca elementem kultury i tradycji, ale równocześnie niezbyt ściśle związana z chrześcijańskim znaczeniem Bożego Narodzenia. to choinka, (Święty) Mikołaj, szeleszczące opakowania prezentów. to coś, co tutaj w Norwegii (i podobnie w całej Skandynawii) przybiera niesamowite rozmiary. a i praca w przedszkolu okazała się znakomitym miejscem, żeby w tej stronie norweskości się zanurzyć, żeby poznać ją od podszewki i być w środku. 

(i tu post, po krótkim wypunktowaniu "dla pamięci", zawiesił się na dwa tygodnie, wypadając kompletnie ze świątecznego nastroju. ale że choinka sprzątnięta dopiero przed chwilą, a dzisiaj Wielka Orkiestra ŚWIĄTECZNEJ Pomocy, szybko kończę i udaję, że nic się nie stało, bo nie chcę rok czekać, żeby wstrzelić się w święta). 

1. wszechobecne światełka, ozdoby ogródkowe, okienne, żywopłotowe, balkonowe, uliczne, mnóstwo wszędzie. do tego w niemal każdym mieszkaniu obowiązkowa gwiazda adwentowa (podobnie jak w Szwecji, co wyczytałam z książki dla dzieci Wierzcie w Mikołaja, polecam).

2. kalendarz adwentowy w telewizji - znakomity serial dla dzieci i młodzieży, podzielony na 24 odcinki, nadawany codziennie koło godz. 18:00 w telewizji publicznej. z tego, co mówiły dzieci w przedszkolu, oglądają to wszyscy. w tym roku był to serial Snøfall (Opady śniegu, ale też nazwa krainy, w której mieszka Mikołaj), w zeszłym roku Julekongen (Król Bożego Narodzenia). oba seriale bardzo polecam, bo są dobrze zrobione, miesza się w nich świat realny i fantastyczny. dla mnie są też świetną okazją do nauki norweskiego. 

3. kalendarz adwentowy z prezentami w pracy - stałym zwyczajem w moim miejscu pracy jest zaproszenie do udziału w kalendarzu adwentowym. każda osoba, które chce wziąć udział, kupuje jeden prezent za bardzo niewielkie pieniądze (w tym roku było to 50 nok, czyli mleko+chleb, co czyniło zadanie trudniejszym). szefowa zbiera prezenty, nakleja im numery, a następnie wywiesza wszystkie w oknie. codziennie jedna osoba losuje czekoladkę z imieniem tej, która powinna dostać prezent. na marginesie, każda z czekoladek ma naklejone imię i sama jest dokładnie opakowana, nie ma żadnej fuszery. bardzo przyjemna zabawa, dreszczyk i uśmiech. no i kocyk w gwiazdy, który dostałam, "najmiększejszy" we wszechświecie :)





4. julebord (dosłownie "stół świąteczny"), czyli po naszemu pracowa wigilia - to bardzo popularna praktyka w norweskim firmach, dlatego we wszystkie grudniowe piątki i soboty grupy bardzo elegancko ubranych osób krążą po mieście i świętują (naprawdę bardzo elegancko i wystrzałowo ubranych, szał). my byliśmy na stand-upie grupy BMI Bare Moro Impro ("Tylko Zabawa impro(wizacja)"), znakomita rzecz, choć jeszcze nie wszystko rozumiałam, ale podziwiam umiejętności improwizacji właśnie. nawiasem mówiąc, odkryłam niedawno, że oni jacyś są z tych bardziej popularnych, nawet własny serial telewizyjny mieli, BMI Turne, choć moim zdaniem mniej zabawny niż sam stand-up. 
po przedstawieniu byliśmy na kolacji w bardzo przyjemnym miejscu.

(tu obudziło się dziecko, potem wróciło drugie, potem jedli, pili, bawili, kąpali, usypiali, matka też zjedli potem, no i teraz prawie północ i nie wiem, pisać czy spać)

5. julelunsj - żeby nie było za mało świątecznego świętowania, dwa tygodnie później w pracy zorganizowano świąteczny lunch, różne pyszne jedzenie i 45-minutowa przerwa (czyli 150% przerwy zwykłej).   

6. świeczki w środku dnia, zaciemnienie, dekoracje - to stała sytuacja w grudniu w naszym pokoiku personalnym, wchodzi tam człowiek o 12, o 13, a tu świeczki, światło zgaszone, jakoś tak zaraz inaczej. takie same praktyki podczas popołudniowego jedzenia z dziećmi - światło zgaszone, elektryczne "świeczki", klimacik :) i z każdego kąta przedszkola wyglądają świąteczne dekoracje i prace dzieci.

7. prezent w postaci karty podarunkowej - dla każdej osoby pracującej w przedszkolu - kwota symboliczna, ale miły gest.

8. prezenty dla rodziców - właściwie przez cały grudzień w norweskich przedszkolach i szkołach odbywają się warsztaty świąteczne, czyli juleverksted, podczas których piecze się pierniki, wykonuje różne świąteczne prace, ale przede wszystkim przygotowuje prezenty dla rodziców. choinki z tektury, koraliki, świeczniki z puszek i słoików oblepionych cukrem, obrazki, własnoręcznie wykonane bombki, brokat, brokat, brokat wszędzie. ja, jako maniaczka artykułów papierniczych i okolic, czuję się w tych sytuacjach jak ryba w wodzie, znakomicie po prostu. już mi żal, że się skończyło na rok. a, u Igi w przedszkolu świetna inicjatywa, którą niestety osobiście przegapiłam, ale ojciec byli, tzn. warsztat świąteczny z rodzicami, wspólne malowanie prezentów, super pomysł. 

9. kalendarz adwentowy dzieci - ten przybiera różne formy, w jego ramach: nakleja się na oknie kratownicę/kalendarz na 24 dni (i to widziałam we wszystkich przedszkolach, z którymi się zetknęłam), i każdego dnia odlicza się do świąt. to odliczanie przyjmuje różne formy, w przypadku naszego przedszkola losowane było dziecko, które zabierze do domu maskotko-figurki: Mikołaja - ojca (Nissefar) albo Mikołaję - matkę (Nissemor), razem z ich zeszytem, i opisze, co się działo, co wspólnie robili. następnego dnia podczas spotkania dzieci czytamy historię. oprócz tego każde dziecko w zestawie dostaje piernikowe serce, które to upiekł personele. dzieci bardzo to lubię, niezwykle się ekscytują. ulubione fragmenty dotyczą opowieści, w których gość lub gościni puszcza bąki, prawie wpada do toalety albo kryje się w lodówce i podpija julebrus, czyli okolicznościowy, świąteczny napój gazowany (nie wchodzi mi ;) )
dodatkowo codziennie czytaliśmy książkę napisaną specjalnie na potrzeby czasu adwentowego, tzn. podzieloną na 24 rozdziały, pt. Pulverheksa og julenissen (Pulverheksa to dosłownie Czarownica Proszkowa, nie wiem, jak to przetłumaczyć, ale używa czasem magicznego proszku, w każdym razie jedna z kultowych postaci w kulturze norweskiej/literaturze dziecięcej). Podobnie skonstruowana jest wspominana przeze mnie szwedzka książka Wierzcie w Mikołaja, która z kolei czytaliśmy codziennie w domu.
w przypadku Maćka, w szkole, kalendarz adwentowy wiąże się z dawaniem, dzieci przynoszą w specjalnych kopertach pieniądze i każdego dnia jedna z kopert jest otwierana i przeliczana (anonimowo). pieniądze trafiają do organizacji opiekującej się dziećmi (chyba odpowiednik naszej SOS Wioski Dziecięce). 
a propos uczenia dawania, w moim przedszkolu zbierano też prezenty dla uboższych dzieci, które zostały zawiezione do organizacji je wspierającej. 

10. spotkania adwentowe - w każdy poniedziałek cała społeczność przedszkolna zbiera się na spotkanie adwentowe, podczas spotkań jest śpiewanie, zapalanie odpowiedniej liczby świeczek, u nas odbyły się też dwa krótkie przedstawienia. co do tej formy miałam największą wątpliwość, bo jakoś to za daleko neutralności światopoglądowej, no ale taki zwyczaj. a jednocześnie te spotkania mają niemal świecki charakter, mówi się o oczekiwaniu na święta, bez opowieści czysto religijnych. i to daje mi jako taki oddech, taką odmianę świąt lubię. 

11. Santa Lucia - 13 grudnia świętowany jest Dzień Świętej Łucji, którego głównym punktem jest pochód ze świecami (prowadzą go 1-2 dzieci w wianku na głowie, wszystkie pozostałe niosą świece w ręce. świece elektryczne, żeby nie było). przy tym śpiewana jest piosenka Santa Lucia, która w pochodzie 3-5 latków brzmi... hmm... zabawnie. rodziców tłumy, zdjęcia, nagrania, a potem spotkanie w przedszkolu, jedzenie specjalnych drożdżówek lussekatter (które też sami piekliśmy podczas warsztatów), picie gloggu (niesamowicie tutaj popularnego na święta, wspaniały. to takie grzane wino, tylko bez alkoholu). o Łucji proszę sobie uprzejmie poczytać w internetach, bo już nie mam czasu. bardzo popularna też w Szwecji (vide Wierzcie w Mikołaja). 

12. pożegnania, spotkania przedświąteczne, Mikołajki we wszystkich możliwych miejscach, klubach, w związku z różnymi aktywnościami - my mieliśmy w jednym tygodniu: śniadanie świąteczne w szkole, Santa Lucia w mojej pracy, a po południu w przedszkolu Igi, Mikołajki na Taekwondo, lunch świąteczny w pracy, cośtam jeszcze, co nie pamiętam, i w sobotę mikołajkowy turniej piłkarski. wiem, że moje dzieci przedszkolne miały też takie rzeczy na hokeju, na balecie, na piłce ręcznej, oraz z rodzeństwem w szkole co i rusz. szaleństwo absolutne, i to było męczące, w grudniu wszyscy ledwo dyszą od tych miłych spotkań i organizowania się wokół nich, zdążania z pracy, odbierania dzieci, świątecznych przedstawień, mikołajków u kolegi, jest ostro.    

13. prezenty i kartki świąteczne od rodziców w przedszkolu - z różną intensywnością, ale popularnym jest zamawianie kartek świąteczno-noworocznych ze zdjęciami dzieci i dostarczanie ich rodzinie, znajomym, i do przedszkola też. czasem pojawiają się prezenty w postaci ciastek, czekoladek, herbaty/kawy, ciastka. w przyszłym roku zrobię takie kartki z moimi dziećmi, jeśli ogarnę :)

14. dostałam też dwa prezenty od koleżanek z pracy. akurat tak się złożyło, że obie są muzułmankami z Maroka. to było bardzo niespodziewane i bardzo miłe. i teraz zachodzę w głowę, kiedy one mogłyby dostać prezent (może Maćka w szkole nauczą, hmm).

15. po świętach zaliczyłam też Juletrefest, czyli święto choinki, organizowane przez przedszkolny komitet rodzicielski, imprezę dla społeczności przedszkola, gdzie oprócz zupełnie niecharakterystycznych świątecznie kiełbasek i ciast, były tańce wokół choinki, w kilku kręgach, z piosenkami świątecznymi. 

16. a, zapomniałam, mnóstwo dzieci w grudniu porusza się na zewnętrzu prawie wyłącznie w czapkach mikołajowych :) bardzo to zabawnie wygląda, tabuny Mikołajek i Mikołajów wszędzie, np. cała szkoła taka. 

17. å kose seg - to taki norweski czasownik, który dosłownie oznacza rozszkoszować się, i którego jest tutaj mnóstwo, zwłaszcza w okolicach świąt. modne ostatnio duńskie hygge, trochę też skandynawskie, tutaj chyba ustąpiło właśnie tym rozpieszczaniu, rozkoszowaniu się, przymiotnikowi koselig, oznaczającemu przyjemny, przytulna, słodki. bardzo to jest typowo norweskie. i wszystkie osoby, które składały mi życzenia, mówiły: God jul! Kos deg masse!, czyli: Wesołych Świąt, rozkoszujcie się dużoooo! :)


koniec i bomba, złamałam pewnie wszelkie zasady blogerki tudzież blogerstwa, na szczęście mogę je mieć w ... tym, no... głębokim poważaniu, a bardzo chciałam opowiedzieć. mając średnio 30 minut dziennie DLA SIEBIE (sen się nie liczy), bardzo trudno opowiadać na bieżąco. a w ogóle to wszystko przez George'a Michaela, o czym pisałam poprzednio.