środa, 10 stycznia 2018

czym to grozi?

dzisiaj powiem Wam, czym to grozi, to całe wychowywanie dzieci z szacunkiem, skupianie się na relacji, niekończący się dialog, to słynne "bezstresowe" wychowanie (uwaga, to był sarkazm, na wypadek, gdyby ktoś się nie zorientował/a). no bo jest nieco niebezpiecznie. trzeba myśleć, uważać, reflektować. te całe rodzicielstwa bliskości, porozumienia bez przemocy, pozytywne dyscypliny i self-regi, i może jeszcze dobre relacje... "a mój ojciec dawał mi klapsy i wyszedłem na ludzi". "jak się nie huknie, to nie posłucha, no nie da rady". "co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie". "jakoś nie działają te twoje metody, co on tak wrzeszczy". "taki jesteś niegrzeczny, zaraz cię zabiorę". brzmi znajomo? 

pomyślałam, że opowiem na przykładach o tym, jak bardzo te moje metody niby nie działają. opowieść dotyczy mojego Maćka, lat 8,5. chłopca, który zmaga się z atakami złości i kontrolą impulsów, i z którym pracujemy na różne sposoby - w terapii (która właściwie jest terapią rodzinną), ze szkołą, z doradczynią rodzinną, czytając mądre książki, konsultując, zapisując się na kursy online i fajne grupy na fb, no i sami na co dzień. i czasem przychodzi taki moment jak ten: 

* jesteśmy razem na dworze. bawimy się w śniegu, kiedy na horyzoncie pojawia się na dzielnicowy "pan z colą". niestety coś mu przeszkadza w gardle (przypadłość równie charakterystyczna jak rzeczona cola), pan zatrzymuje się i usiłuje gardło na wiele sposobów oczyścić, wydając przy tym trudne do zniesienia dźwięki. z całym szacunkiem dla pana, coli i gardła, robi mi się źle, i robię miny. i wtedy mój syn mówi: 
- mamo, nie zwracaj na to uwagi. pomyśl o czymś przyjemnym, co najbardziej lubisz. no co lubisz najbardziej?
- plażę...
- no, to pomyśl o plaży, i wyobraź sobie, że tam jesteś. (po chwili) powtarzaj sobie tak cichutko 'plaża, plaża, plaża'.
tak uczyniłam. trochę pomogło. 

* sylwester. prawie wieczór. dużo śniegu, więc wychodzimy na chwilę na dwór, choć siostra zmęczona. ale ja tracę czasem instynkt samozachowawczy. po chwili Maciek biegnie po sanki. jedne są Igi ("to moja sankaaaa!"), z jakiegoś powodu stały sie niezwykle atrakcyjne dla brata. więc tzw. larmo przez 20 minut, Iga nie chce zejść z sanek, płacze, Maciek chce te same sanki, jęczy (sorry, nie znalazłam łagodnego określenia na oddanie charakteru tego dźwięku), ja próbuję negocjować, właścicielka sanek na wszystko mówi nie, w końcu wymiękam, biorę Igę na ręce, ruszam do domu i dodaję: 
"to pozjeżdżaj sobie teraz na tych jej sankach i przyjdź do domu, ja już z nią idę"
aż tu nagle:
"Iga, rozumiem, że nie chcesz, żebym zjeżdżał na twoich sankach, i szanuję to. nie będę na nich jeździł, też idę do domu".
padam z wrażenia, choć oczywiście jednocześnie cedzę w myślach "to o co, k..., tak dokładnie była ta awantura?" 

* ostatnio Maciek włącza się w wychowanie Igi, co bywa trudne. zwłaszcza, że czasem proponuje zgoła inne rozwiązanie sytuacji niż to zaproponowane przez nas przed sekundą. no więc czasem reagujemy w stylu:
- Maciek, proszę, nie włączaj się w to. to rodzice decydują i już powiedzieliśmy Idze, co robimy itp. 
- no nieee... ja tylko chcę pomóc, a wy tego nie akceptujecie!!! to nie fair! ciągle mi mówicie, że mam się nie włączać, a ja tylko chcę pooomóóóc. 
- eeeee... przepraszam...

* dzisiaj, wieczór. kolacja, Iga skończyła, odeszła, Maciek zaczął ją gonić, wpadli na tatę, w drodze powrotnej Iga spadła i huknęła głową w podłogę. ja już ciśnienie pod sufitem, co zresztą jest moją charakterystyczną cechą wieczorami, wracamy do stołu, i mówię:
- mamy zasadę, że siedzimy przy stole przy jedzeniu, a ty odszedłeś i szalejecie z Igą, no i ona się uderzyła w głowę. to oczywiście nie jest twoja wina, ale zależy mi, żebyśmy siedzieli przy stole do końca kolacji.
- rozumiem to, co mówisz, ale wydaje mi się, że tego, że to nie moja wina, nie powiedziałaś szczerze (!!!).
- yyyyy... no tak, to mogło trochę tak zabrzmieć. chodziło mi o ten ciąg zdarzeń, ale naprawdę uważam, że to nie jest twoja wina, że ona się walnęła w głowę. teraz mi wierzysz? 
- teraz tak. 

* Maciek dużo mówi o swoich uczuciach, np. 
- jestem strasznie wściekły!!!
- zdenerwowałem się.
- przepraszam, że tak do ciebie powiedziałem, ale wiesz... czasem nie umiem się kontrolować.
- przepraszam, że krzyczałem. ale to jest takie trudne, żeby się powstrzymać. ja jestem dopiero dzieckiem i się uczę. 
- (w reakcji na moje przeprosiny za krzyk) rozumiem mamo, nie szkodzi. ja wiem, jak to jest, jak człowiek się nie może powstrzymać.  
- stop, tato, stop! musimy/muszę trochę pooddychać/policzyć do 10/wyjść na chwilę, bo się nakręcamy. 
- wiem, że nieładnie zrobiłem. ale wiesz, byłem taki podekscytowany tą grą.


* telefon ze szkoły:
- umówiłam się z Maćkiem, że zadzwonię do ciebie z dobrymi wiadomościami. chciałam go pochwalić, bo świetnie dzisiaj pracował, mimo, że na początku było mu bardzo trudno się zabrać. i zaczęliśmy dzisiaj serię zajęć dot. umiejętności społecznych, mówiliśmy o samokontroli. Maciek bardzo dużo wiedział na ten temat, i sporo mówił, świetny wkład. 
- to super, my dużo o tym rozmawiamy w domu.
- tak, to widać. 
:) 
później podpytujemy Maćka i dopowiada:
- tak, od taty powiedziałem, że trzeba pomyśleć, zanim się coś powie, jak się zezłości, a nie od razu mówić. a od mamy powiedziałem, że [aaaaa, nie pamiętam, a bohater już śpi, jutro dopiszę, w każdym razie coś w klimacie].

* wracamy wieczorem po treningu, jest 20. Maciek chciałby jeszcze pograć, no ale za późno. wściekły. krzyczy, płacze, prosi, krzyczy. 
- to nie fair! nie będę jadł. nie pójdę pod prysznic. jesteś niemiła, nie będę cię słuchał. będę tu siedział cały czas. nie idę spać. 
powiedziałam już parę razy, która godzina i czemu się nie da. nie ma co strzępić języka. zaproponowałam krótką bajkę na dobranoc. nie. postanawiam przeczekać. mówię "rozumiem, że jesteś strasznie zły teraz, bo chciałeś pograć". czekam. czekam. 
- mogę coś zjeść. ale na pewno nie pójdę pod prysznic. 
podaję bagietkę. czekam. czekam. rozmowa na inny temat. czekam. odtajało. i nagle:
- mamo, rozumiem, że nie mogę dzisiaj grać, bo już jest bardzo późno. ale tak bardzo chciałem, dlatego krzyczałem. 

* dzisiaj zauważyłam, że momentami głaszcze nas po głowie, kiedy siedzimy razem przy stole, tak wspierająco i z miłością, tak jak my głaszczemy nasze dzieci. 

no i tak. 
wszystko to momenty z dwóch ostatnich tygodni.
momenty wyjątkowe, niezwykłe chwile wśród wielu krzyków, wybuchów, warków, zniecierpliwień, jęków i niezadowolenia. 
to nic. 
idziemy do przodu i to się liczy. 
w dobrą stronę.



sobota, 6 stycznia 2018

na nowy rok

bardzo, bardzo chciałabym pisać częściej. głowa pęka mi od nadmiaru pomysłów i opowieści, rzeczy, którymi chcę się dzielić z innymi, koncepcji na ukierunkowanie bloga, języków, w których mogłabym go pisać (tak, tak, szykuję się psychicznie do napisania pierwszego posta po norwesku). 

ten rok był dla nas straszny, ale też w jakimś sensie przełomowy. o niektórych rzeczach niebawem opowiem, o innych nie opowiem nigdy. od kiedy w lutym napisałam o męczącym mnie życiu, było coraz gorzej. nadmiar wyzwań, problemów, nieplanowanych sytuacji, nieprzewidzianych komplikacji, niedobór spokoju, zdrowia, kasy, pracy, serotoniny. skończyłam ten rok z poczuciem, że oba limity wykorzystaliśmy na lata. i że już naprawdę czas, żeby zaczęło nam się układać. bo na razie to mamy zdrowe dzieci i to jest jasny punkt życiorysu, wokół którego kręcimy się jako rodzina. 

od 2-3 miesięcy przemy jednak do przodu, pomalutku, ale do przodu. trochę dzięki pracy z własnym nastawieniem, trochę dzięki przypadkowi, trochę dzięki chemii (tej w mózgu), trochę dzięki internetowi, trochę dzięki nowej, dobrej pracy, trochę dzięki znajomym, przyjaciółkom, przyjaciołom, bardzo dzięki dzieciom i sobie nawzajem. 

postanowiłam więc pisać w tym roku również o fajnych rzeczach ;) 

np. o mojej super pracy, którą opisałam krótko tutaj, i która jest tak znakomita, jak się spodziewałam (no może pensja jest trochę mniej znakomita niż przysłowiowego hydraulika, ale chwilowo charakter pracy mi to wynagradza). pracuję ze świetnymi dziećmi, które są jakoś niezwykłe i mają tzw. specjalne potrzeby, ale dla mnie są po prostu dziećmi. mają imię, lubią różne aktywności, zabawy, bajki, huśtawkę. są ludźmi. widzę, jak mocno zmieniło się moje podejście do pracy z osobami z zaburzeniami rozwojowymi dzięki pracy tutaj, dzięki rozmowom, i pewnie też dzięki edukacji antydyskryminacyjnej, z której wyrastam. tutaj każdą rozmowę, dokument, opinię dotyczący dziecka zaczyna się od tego, jakie ono ma zasoby, jakie jest świetne, słodkie, jak fajnie reaguje na to czy na tamto, jak się zachowuje, uśmiecha, co lubi, co ostatnio osiągnęło, a nad czym jeszcze pracujemy. bardzo subtelny język, bardzo pozytywny i ostrożny. nie słychać etykietek i tekstów, że ktoś jest trudny. 

dużo pracuję sama, choć cały czas między ludźmi, i to mi bardzo odpowiada. napisałam już dwa plany pracy i one były dobre, zarówno merytorycznie, jak i językowo. mój mózg, a przynajmniej ta jego część, w której gromadzę norweskie słownictwo, zamienił się w gąbkę, chłonę, zapamiętuję, używam, zapisuję, sprawdzam, odtwarzam, niesamowite. czuję się już w norweskim niezwykle swobodnie, nawet zaczęłam rozumieć niektóre osoby mówiące dialektem, a to jest wyzwanie ;) a merytorycznie - jestem w siódmym niebie, psychologia i pedagogika, podlane równościowym sosem, pięknie po prostu. odkrywam różnice kulturowe, np. funkcjonowanie takich pojęć jak zdolności przedjęzykowe (førspråklige ferdigheter) czy okno tolerancji (toleransevinduet), których nie spotkałam uprzednio w polskiej literaturze, a próby ustalenia, co to dokładnie wykazały, że takiego pojęcia u nas nie ma. co jest fascynujące, choć też trochę przerażające. 

pisałam ostatnio, że czuję się spełniona i doceniona, i zdecydowanie tak jest. znowu jestem ekspertką. nie boję się tego powiedzieć, uwielbiam tę rolę. pamiętam, kiedy w trakcie różnych naszych zmagań z polityką równości płci moja koleżanka M. powiedziała, że dopóki my same nie będziemy nazywać siebie ekspertkami, dopóty inni także nie będą nas tak nazywać i traktować. więc robię to. przychodzę i daję z siebie wszystko. rozwijam i poszerzam wiedzę (ostatnio o muzykoterapii). dużo czytam. jestem uważna i daję informację zwrotną tam, gdzie inne dorosłe osoby - przez nieuwagę albo bezmyślność, sorry - robią rzeczy, które działają na niekorzyść "moich" dzieci. doceniam wysiłek i kompetencje innych osób. angażuję się na 100%. wspieram rodziców, informacyjnie i emocjonalnie. kocham swoją robotę. 

a poza tym: mam świetne dzieci w domu, o których trochę niedługo opowiem. uczę się zarządzać finansami i pokonywać długi z finansowym ninją, uczę się Pozytywnej Dyscypliny i Self-Reg, żeby nam i naszym dzieciom było lepiej, rozwijam grupę na fb pn. "Pracujemy w norweskim przedszkolu" i próbuję czytać norweską literaturę o różnorodności i dyskursie płci w przedszkolu. piorę, wieszam, składam, wycieram, myję, tulę, śpiewam, układam puzzle, gram w Fifę, czyszczę, pakuję, czytam, "śmiecham się". 
kocham. żyję. 

a teraz idę dalej czytać "Białe" Ilony Wiśniewskiej, znakomity reportaż o Spitsbergenie, polecam :)