piątek, 14 września 2018

kalejdoskop

wracam po wakacjach. te w Norwegii skończyły się dla nas już 1 sierpnia, ja do pracy, dzieci do przedszkola i świetlicy, pan ojciec w pracy cały czas. wakacje w Polsce takie, że musiałam po nich dłuuugo odpoczywać, 8 dni na obozie feministycznym, który był absolutnie i totalnie świetny, a potem 4 tygodnie z dziećmi, oł maj gat, tego się nie da opowiedzieć. ale ponieważ przeczytałam dzisiaj u Pani Swojego Czasu wpis o przetargu na nieszczęścia, to o nich nic nie napiszę ;) 

no więc słuchajcie, słuchajcie, jakie szczęścia u nas!

1. awansowałam, tak na papierze, bo wreszcie uznano, że moje wykształcenie jednak jest istotne dla wykonywanej pracy (choć jego formalne uznanie ciągnie się jak guma w majtkach, taka stara, sparciała, dwumetrowa). pracuję tak samo, za to na stanowisku miljøterapeut, czyli terapeutki środowiskowej (cokolwiek to znaczy). no i płaca wreszcie wygląda na godziwą, choć umowa nadal jest jedną z wielu na pół roku. ale co mi tam! wreszcie uznano moją ekspertyzę w zakresie psychologii i pedagogiki, i to jest najważniejsze. 

2. Maciek zaczął 4. klasę. kiedy czytam, co się dzieje w polskiej w szkole, zwłaszcza u czwarto- i siódmoklasistów, czuję ogromną ulgę, ale też pewne zażenowanie tym, co u nas. w sensie takim, że to zabrzmi niemal groteskowo. bo zmiany w norweskiej szkole są takie, że: pojawiło się pływanie, pojawił się tablet przeznaczony do nauki (znaczy podobno, bo jeszcze nie dotarł), no i Maciek jest teraz fadder, czyli opiekunem, przewodnikiem, dla pierwszoklasisty, czyli fadderbarn. sami i same widzicie, że dramatu nie ma. poza tym pogłębiamy wiedzę w różnych obszarach, w tej chwili dużo rozmawiamy o bezpieczeństwie w sieci, i o tym, kto to siedzi po drugiej stronie. pozostaję w zachwycie nad norweską szkołą i nie wracam, choć czasem myśli biegną w stronę Polski... chłopak nasz duuużo gra w piłkę, pojawiło się sporo kolegów, oraz przyjaciele, jakoś się dobrze układa. co do różnych wyzwań, działamy dalej, bo złość i krzyki towarzyszą nam codziennie. pracujemy nad ograniczeniem dostępu do ekranów i cukru w diecie, może tędy droga, zobaczymy. dalej dużo czytamy, dyskutujemy, ja coraz bardziej wkręcam się w tematykę Self-Reg, żeby jakoś pomóc chłopakowi i naszej rodzinie. może kiedyś o tym więcej. 

3. Iga ma już 3,5 roku, więc rozpoczęła uczęszczanie do grupy starszych dzieci (przypomnę, że w norweskim przedszkolu to 3-4-5-latki). przejście było miękkie, w ramach tego samego przedszkola. Iga wyrosła na cudną rozgadaną dziewczynkę. i do tego znajoma mama w grupie, więc mam również dłuższe, nieformalne opowieści z pierwszej ręki. o tym, jak dziecko po pokonaniu początkowego wstydu nawija po norwesku, a kiedy bawi się samo, głównie w odtwarzanie ról, np. zwierzątkami, to po polsku. w domu też dużo mówi, tylko po polsku, serwuje nam niesamowite opowieści, nasze ulubione to o dziadku, który zaistniał w słowniku Igi po wakacjach w Polsce. kontekst jest taki, że Iga nie ma żadnego dziadka, za to odwiedzała dwóch moich dziadków, swoich pra, no i coś jej się wkręciło. dziadek ma różne super moce, ma sklep ze słodyczami o smaku pokrzywowym, ma taki dywan, przyjeżdża z policjantem w wagonie, popchnął Igę, ma też taką książeczkę, mieszka w innej Polsce, przyszła jego połowa, i tak dalej. rozważamy założenie fanpejdża "a mój dziadek..." (w wolnej chwili oczywiście). nasze drugie dziecko okazało się mieć niespożyte pokłady fantazji, snuje długie opowieści, szyte na poczekaniu, niezwykłe. kiedy zadajemy pytanie kontrolne, odpowiedź pojawia się natychmiast, zwykle jest totalnie wystrzelona w kosmos. ubaw i radocha. poza tym córka trochę cwaniaczy, do perfekcji opanowała zwrot "to nie ja! to Maciek!", nie przeszkadza jej, że Maćka akurat nie ma w domu na ten przykład. kocha dinozaury, więc zabawki Maćka zyskały drugie życie (tym razem nie pokazuję "Parku Jurajskiego" za wcześnie). uwielbia bajkę "Małe samochodziki", a ostatnio na tapecie też "Vaiana", więc bardzo się cieszę, że pozostajemy z daleka od różowego, cukierkowego świata.  

4. przed wakacjami pisałam, że będę musiała pożegnać się z moim chłopcem, z którym pracuję, życie jednak ułożyło się inaczej, po milionie różnych wiadomości, zmian, ulepszeń okazało się, że będziemy dalej razem pracować. no i pracujemy. też w dużych dzieciach, w nowym przedszkolu, co dla dziecka ze spektrum autyzmu było pewnym wyzwaniem. ale, ale, wszystko już się ułożyło, a chłopiec codziennie zaskakuje nas nowymi umiejętnościami, które akurat mieliśmy zacząć ćwiczyć. pracuję też z drugim dzieckiem, z którym właśnie razem zmieniamy przedszkole, bardzo podobny kontekst, choć diagnozowanie trwa, fajny gość, choć straszny łazik. oraz kontakt z nim głównie za pomocą piosenek z dużą ilością ruchu, pokazywania, wygłupów. piszę tak szczegółowo, bo zmierzam do tego, że dostaję niezły wycisk, ostatnio miałam zakwasy :) no i biegam 4 razy w tygodniu między dwoma przedszkolami, co powoduje, że ciągle jestem spóźniona, zgrzana i w niedoczasie. jak to ja. wstaję 1,5h przed wyjściem, żeby zawsze, absolutnie zawsze, w ciągu ostatnich 5 minut biegać jak kot z pęcherzem, totalnie spocona, poszukując kluczy, telefonu, czegoś tam, mieląc przekleństwa w ustach. taka dygresja. no i od tego tygodnia zaczynam pracę z trzecią dziewczynką, o której nic jeszcze nie wiem. ale się dowiem. więc niby to samo, a jednak inaczej co chwilę. niezła taka praca. a, i mam nowe koleżanki i kolegów,dużo fajnych osób. choć miejscami jest ostro - językowo - jest ostro, jeden z najbliższych współpracowników to Duńczyk, który uważa, że mówi po norwesku (na szczęście koleżanka mi uświadomiła, że tak nie jest, dlatego nic nie rozumiem), oraz koleżanka z dialektem z Bergen, choć przy Duńczyku nawet ten dialekt okazuje się ogarnialny. w każdym razie towarzysko i emocjonalnie jest dobrze, w październiku jadę na moją pierwszą w Norwegii hyttetur, czyli wycieczkę do hytte - chaty - daczy - domu letniskowo-zimowego, bardzo ważnego elementu norweskiej kultury. zapowiada się zabawnie. 

5. tęsknię za salą szkoleniową, bardzo. myślę o różnych uprawnieniach związanych z uczeniem rodziców, o czym nie będę tu pisać szczegółowo, bo jeszcze nie ma o czym. choć tak najbardziej marzę o warsztatach antydyskryminacyjnych. o rany, to by było. 

6. koleżanki i przyjaciółki mi uciekają z Oslo, co się zakoleżankuję, to osoba rusza dalej, niesamowite. więc szukam nowych osób, kiedy mam czas i siłę, i zrobiło się bardziej różnorodnie, co jest super fajne. 

7. napisałam 7 rozdziałów w ramach projektu "Mamy piszą książkę", i będzie książka. udało mi się dodać trochę feminizmu i potwora gender, cały rozdział o wychowaniu dziewczynek i chłopców. zasiałam też tęczowe rodziny, które przejęła boska P. napisałam o nieidealnych rodzicach i znaczeniach hasła Matka Polka. i jestem baaaaardzo zadowolona. książka leci do drukarni w listopadzie, dam znać, kiedy będzie w sprzedaży. 

8. znowu byłam na WenDo. po 10 latach. znowu złamałam deskę. i znowu było doskonale, wzruszająco, ucząco, poruszająco. na obozie poprowadziłam też warsztat antydyskryminacyjny, który z wielu powodów był dla mnie nowością, o czym ze względu na zasadę Las Vegas pisać nie chcę i nie mogę ("co było w Vegas, zostaje w Vegas"). miałam też okazję pobyć w świecie lesbo-queer-trans-wolnościowo-akceptującym. trochę w tym było dla mnie nowości, trochę musiałam się zmierzyć np. ze swoim językiem i końcówkami, co było super. generalnie, po powrocie na obóz, czułam się, jakbym wróciła do domu. i to było cudowne. idealne, wspaniałe, genialne. 
obóz - Feministyczno-Queerowa Akcja Letnia, organizowana przez kolektyw Ulica Siostrzana, www.siostrzana.org
WenDo - sztuka asertywności i samooobrony dla kobiet, www.wendo.org.pl

9. pracuję w takim przedszkolu, do którego mogę chodzić przez las. czujecie? czasem idę do pracy przez las, pół godziny. czasem wracam też przez las. to jest dobro. 

no dobra, wpis o wszystkim i o niczym, bardziej dla znajomych osób, wystarczy. udała mi się koncentracja na pozytywach, co nie?
uściski.