sobota, 16 lutego 2019

moja historia z barnevernet - cz. 3

a potem nadchodzi poniedziałek. TEN poniedziałek. 

o 12:00 odbieram telefon od S. prowadzącego naszą sprawę. prosi, żebysmy oboje byli u niego o 13:00. jestem trochę spięta, ale mówię, że spoko, że dzwoniłam. a on na to, że tak, że wie, i że wspaniale. 
ale sytuacja jest taka, że ze szkoły przyszły dwa zgłoszenia, jedno 3 tygodnie temu, drugie teraz. że ja wiem tylko o tym drugim zgłoszeniu, ponieważ pierwsze dotyczyło przemocy, i dlatego BV doradziło szkole nieinformowanie nas. S. mówi też, że już byli dzisiaj w szkole i rozmawiali z Maćkiem, a teraz chcą porozmawiać z nami, najpierw ze mną, potem z mężem, i czy możemy być za godzinę. i czy potrzebujemy tłumacza. 

jak się domyślacie, ugięły się pode mną nogi. zrobiło mi się niedobrze, słabo, gorąco, i dostałam mentalnego zawału. cała moja racjonalność, wykształcenie, zdrowy rozsądek zniknęły w sekundę, zamiast tego pojawił się dziki, zwierzęcy wręcz strach o dzieci. Łukasz próbował mnie uspokajać, tłumaczyć, że spoko, że będzie dobrze, ale ja byłam absolutnie przerażona. chciałam wsiąść w auto, odebrać dzieci i SPIERDALAĆ. uciekać gdzie pieprz rośnie. wiać. ukryć się. nie wiedziałam, o co chodzi, przerażało mnie słowo "przemoc", myślałam o każdym razie, kiedy zachowałam się wobec Maćka gwałtowniej niż chciałam, kiedy nie spełniałam wyśrubowanych norweskich standardów. 

jedziemy. wchodzę na spotkanie, tłumaczka jest przez telefon, który leży na stole. jest też woda i chusteczki. naprzeciwko mnie siedzi S., mężczyzna w średnim wieku, za moimi plecami, przy komputerze, Ch., kobieta, trochę ode mnie młodsza. ona uśmiecha się pokrzepiająco, mężczyzna jest dość surowy i poważny. 

trzesę się w środku. najgorsze jet to, że nikt na początku tego spotkania nie mówi "spokojnie, nie zabieramy twoich dzieci". na taką informację, nie wprost, przyjdzie mi czekać ok. godziny. dowiaduję się, że pierwsze zgłoszenie dotyczy podejrzenia przemocy Łukasza wobec mnie (wtedy już pozwalam sobie na głębszy oddech, bo wiem, że nie chodzi o przemoc wobec dzieci, tzn. nie bezpośrednią). okazuje się, że Maciek powiedział w szkole, że:
1. tato rzucał nożem w kuchni,
2. tato wyrzucił krzesło przez okno,
3. tato często krzyczy na mamę. 

jestem proszona o potwierdzenie. rzucanie nożem w kuchni owszem, w złości, nóż rzucony na blat. żadne noże w powietrzu nie latają i nie stanowią zagrożenia, ale rozumiem, że to brzmi groźnie. nie, tato nie wyrzucił krzesła przez okno. S. potwierdza, że Maciek również wycofał się z tego pomysłu. dowiaduję się, że takie zachowania są w Norwegii klasyfikowane jako tzw. przemoc materialna, czyli stwarzanie poczucia zagrożenia przez niszczenie przedmiotów. bo ja, jako feministka, cały czas jestem oczywiście też na metapoziomie i analizuję to, co się dzieje, z perspektywy pomagaczki i działaczki na rzecz praw kobiet. 

co do krzyków, chodzi raczej o kłótnie, o to, jak wyrażamy emocje, o to, jak mąż reaguje, kiedy mu się coś nie podoba. cała rozmowa odbywa się tak, że analizujemy oba zgłoszenia szkoły razem, ja jestem w roli osoby, która być może doświadczyła przemocy, i być może potrzebuje pomocy. rozmowa jest długa, dokładna, dużo płaczę (potem zobaczę, że w każdym pokoju w BV stoi pudełko chusteczek i że opowieści o stalowych nerwach to bzdura). jestem też pytana o samopoczucie, o strach, mówię wprost o stereotypach nt. barnevernet. S. mówi, że rozumie, że to jest zawsze trudne spotkanie dla rodziców, bez względu na to, czy pochodzą z Norwegii, czy spoza niej, że to jest ok, czuć się przerażoną.
moje ulubione z niej wspomnienie jest takie, że słyszę upragnione słowa "teraz porozmawiamy z mężem, potem odbierzecie dzieci i po południu przyjedziemy na chwilę do was do domu, głównie po to, żeby zobaczyć Igę, młodszą siostrę". ULGA. wielka ulga. wiem, że to dopiero początek, ale boję się już trochę mniej. 

po rozmowie z Łukaszem rozmawiamy jeszcze wszyscy razem i dowiadujemy się, że:
- następnego dnia mamy spotkanie w szkole jako placówce, która zgłosiła zaniepokojenie,
- BV ma teraz 3 miesiące na przeprowadzenie badania/dochodzenia w naszej sprawie,
- będą spotykać się z nami, przyjdą do domu, chcą też jeszcze pogadać z Maćkiem,
- chcą zebrać informacje na nasz temt i dlatego proszą o wyrażenie zgody na wysłanie zapytań o informacje do takich instytucji: szkoła (wychowawczni, pedagożka szkolna, pielęgniarka szkolna), przedszkole Igi, lekarz rodzinny, policja, pogotowie, pogotowie urazowe. nie mamy nic do ukrycia, więc zgadzamy się na wszystko. jak widać, wywiad jest dość obszerny. 

mówimy sobie "do zobaczenia" i jedziemy po dzieci. to znaczy ja, bo Łukasz jedzie sprzątać chatę, która nie wygląda zbyt reprezentatywnie. 

przysięgam, to był NAJGORSZY DZIEŃ W MOIM ŻYCIU. nigdy się tak nie bałam. nigdy. 
i najmilsze odbieranie dzieci, jakie mi się przydarzyło. 

faktycznie S. i Ch. przyjeżdżają do nas koło 18:00, prowadzimy small talk przez 15 minut, zagadują do Maćka, widzą Igę. odjeżdżają. widzimy się jutro w szkole. nie lustrują mieszkania, nie oglądają wszystkich pokoi, nie mają formularzy i notesów, zachowują się przyjaźnie. 

WTOREK
spotykamy się w szkole. jest dyrektorka, jej zastępczyni (która jest odpowiedzialna za takie sprawy i będziemy się sporo spotykać), wychowawczyni, pielęgniarka (helsesøster, to taka funkcja łącząca pracę medyczną i pedagogiczną, bo pracuje z dziećmi też nad emocjami), pedagożka/nauczycielka socjalna (sosial lærer), tłumaczka. 

jeszcze raz omawiamy zgłoszenia, znowu dużo płaczę. mam duże poczucie niesprawiedliwości, bo mamy za sobą długą historię rozmów o zachowaniu Maćka, bo to ja walczyłam o to, żeby Maciek został skierowany na terapię, bo jestem mamą, która naprawdę angażuje się w życie swojego dziecka. to podkreślają też osoby ze szkoły, i to zdecydowanie świadczy na moją/naszą korzyść. wszystkie osoby ze szkoły podkreślają to samo, i mówią, że w sytuacji, kiedy dziecko opowiada coś, co może wskazywać na przemoc w rodzinie, szkoła ma obowiązek zareagować i zgłosić to do barnevernet. bez względu na to, czy lubi daną rodzinę, czy ma z nimi kontakt, czy uważa ich za dobrych rodziców. ponownie rozmawiamy o tym, co będzie dalej. 

CZWARTEK
godzinna wizyta S. i Ch. u nas w domu, to obserwacja (uczestnicząca) naszego życia domowego, toczy się w kuchni, przy kawie, bo robimy obiad, trochę w pokoju. bardzo nieformalna i przyjazna sytuacja, trochę opowieści, trochę żartów, mało rozmowy o meritum sprawy. 

KOLEJNE TRZY MIESIĄCE
kilka spotkań w biurze BV, wspólnie z Maćkiem, Maciek sam (krótko, bo nie chciał z nimi gadać, my nie rozmawialiśmy z nim, żeby coś mówił albo nie mówił, żadnego przygotowywania do rozmów). względny spokój i normalne życie. 

SIERPIEŃ
zamknięcie dochodzenia/badania, podsumowanie, raport, oferta wsparcia - szczegóły później. zamknięcie sprawy Igi (która z automatu miała otwartą sprawę jako nasze drugie dziecko), kontynuacja sprawy Maćka poprzez udzielone wsparcie. 

część 4. tutaj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz