sobota, 16 lutego 2019

moja historia z barnevernet - cz. 4

co dalej po dochodzeniu/badaniu sprawy? 

po zebraniu informacji ze wszystkich wspomnianych w poprzednim poście instytucji, i wyjaśnieniu, że jesteśmy dość zwyczajną rodziną, że zmagamy się z brakiem kasy, wyzwaniami na rynku pracy, oraz z tym, co niesie ze sobą wrodzona wrażliwość Maćka, a na dodatek z tym, co niesie ze sobą emigracja, uznano, że możemy potrzebować wsparcia i zaproponowano nam następujące rzeczy:

1. doradczyni rodzinna (familieveileder), która przychodziła do nas albo my do niej, z Maćkiem lub bez, i z którą konsultowaliśmy, co dzieje się z Maćkiem i jak można go wesprzeć, albo jak można wesprzeć nas w relacjach z nim. układaliśmy razem plan dnia, zasady dotyczące grania, odrabiania lekcji, aktywności fizycznej. nie ze wszystkim się zgadzałam, bo pojawiły się pomysły zbierania punktów za zachowanie, zgodziłam się taki pomysł wdrożyć tymczasowo, i umarł śmiercią naturalną. doradczyni była fajną osobą, indywidualizowała pomoc i była naprawdę wspierająca. 

2. wsparcie finansowe - opłacenie treningów piłki nożnej Maćka i kieszonkowe przez kilka miesięcy (200 koron tygodniowo, czyli taki pieniądz odpowiadający mniej więcej 20-30 zł - jeśli chodzi o wartość nabywczą). dostaliśmy też książeczkę z biletami wstępu do różnych muzeów i innych atrakcyjnych miejsc, do wykorzystania w całym 2018 roku. 

3. miejsce w grupie chłopięcej (guttegruppe) - to taka grupa, w której spotyka się 3-4 chłopców w podobnym wieku oraz 2 dorosłych, a cała aktywność polega na byciu razem i spędzaniu czasu w atrakcyjny sposób (sanki, kręgle, kino, gry komputerowe, łyżwy). dziecko jest odbierane ze szkoły i odprowadzane do domu. założenie jest takie, że dorośli mają pomagać, jeśli pojawią się jakieś konflikty czy trudne sytuacje, i że dziecko ma się socjalizować. niestety, mimo, że dorośli byli po prostu wspaniali, takie młode, dobre chłopaki z przygotowaniem i doświadczeniem w pracy z dziećmi, to Maciek wykazywał umiarkowany entuzjazm, chyba trochę się obawiał tego chodzenia z obcymi, a trochę mówił, że nudno... nie wiadomo. ale koncept bardzo mi się spodobał. 

4. kurs ICDP - International Child Development Programme - to bardzo popularny tutaj kurs umiejętności wychowawczych dla rodziców, składający się z 8-9 spotkań prowadzonych przez 2-3 osoby. podobno jedna z nich musi zawsze pochodzić spoza Norwegii. w naszym kursie to były 3 osoby, które jednocześnie pracują w BV, choć to nie jest reguła. koncepcja bardzo bliska bliskościowemu podejściu do dzieci, skoncentrowana na budowaniu relacji z dzieckiem. fajna rzecz i dobry trening językowy. trochę gorzki był fakt, że w naszej grupie na kursie były wyłącznie osoby spoza Norwegii, imigrantki i imigranci, wszyscy z otwartą sprawą w BV. i nawet w którymś momencie ktoś to głośno powiedział. ale tu w sukurs idą statystyki, które pokazują, że również Norwegowie i Norweżki mają sprawy w BV. 

tyle pomocy, przyznacie sami, że nic strasznego :) 
w międzyczasie spotykaliśmy się regularnie, żeby sprawdzać postępy, weryfikować działania, ewaluować, rozmawiać razem z naszymi terapeutami (wspominałam o tym w pierwszym poście nt. BV, oni są z innej instytucji, BUP - poliklinika psychiatrii dzieci i młodzieży). 

sprawa została zamknięta po roku, w czerwcu 2018 roku. 
doradczyni rodzinna powiedziała, że tak naprawdę nigdy nie powinniśmy tam trafić. 
no ale stało się... cieszę się, że mamy to za sobą, że wiem, jak działa ta instytucja, że znam już kilka osób, które tam pracują. 

już się prawie nie boję. 
ale ten niepokój trochę zostaje w człowieku, taki mały drucik, który zaczyna się żarzyć, jak tylko dostanie paliwo w postaci artykułu czy pytania o BV. kocham Norwegię i kocham to, w jaki sposób pracuje się tutaj z dziećmi. czasem myślę o powrocie do Polski, ale nie chcę przenieść Maćka z norweskiej do polskiej szkoły, bo tu jest naprawdę dużo łatwiej, zwłaszcza dzieciom, które generalnie mają trudniej. 

nie umiem jednak wyjąć, rozpuścić, zlikwidować drucika.  

część 5. tutaj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz