piątek, 7 marca 2014

jeszcze o kursie...

jeszcze napiszę trochę o samym kursie norweskiego.
bardzo dobra nauczycielka, znakomite doświadczenie. 
szkoła nazywa się Folkeuniversitetet, linkuję, bo robią dobrą robotę. 

1. nauczycielka cały czas mówiła po norwesku, co było doskonałe po prostu. i co jest moim doświadczeniem z kursu niemieckiego również. pierwszy dzień - trochę byłam zdeprymowana, ale kolega z Sosnowca wjechał mi na ambicję :) 
[uprzedzając wszelkie żarty, przypominam, że urodziłam się w Dąbrowie Górniczej, a połowa mojej rodziny jest z Sosnowca, proszę powściągnąć emocje]
wracając do nauczycielki, większość wyjaśnień nowych słów po norwesku, co przy posiadaniu bazy angielsko-niemieckiej było możliwe do zrozumienia, w absolutnej ostateczności padało jakieś angielskie słowo. 

2. duża różnorodność metod/ćwiczeń/gadanie. poza tym miliony dodatkowych ćwiczeń, materiałów z innych podręczników (oprócz zestawu podstawowego podręcznik + ćwiczenia). dodatkowe ćwiczenia w rozróżnieniu na obowiązkowe (choć bez konsekwencji w razie nieobowiązkowości - w końcu jesteśmy dorośli) oraz dodatkowe - każde z nich można zrobić i oddać do sprawdzenia w dowolnym momencie.

3. dużo okazji do ewaluacji i autoewaluacji - to specjalnie dla znajomych z SEO [Systemu Ewaluacji Oświaty] :) dzień przed testem (pisałam dwa testy, 2-godzinne, każdy z trzech ostatnich lekcji), kilka momentów małych autoewaluacji, w połowie kursu, na koniec kursu, i ofkors ewaluacja samego kursu i pracy nauczycielki. w kontekście naszej pracy zawodowej ewaluacja spleciona z działaniem bardzo mocno. 

4. wielokulturowość i różnorodność. nowi znajomi, spontaniczna impreza, wyjście na kawę, gdzie przez 3 godziny gadaliśmy po norwesku, przysięgam :) Francuzka na wymianie na podstawie umowy między dystryktami/województwami, Nigeryjka lekarka, ukończyła medycynę na Węgrzech, teraz dołączyła do sióstr i zamierza pracować tutaj, Pakistańczyk, który uciekł przed terroryzmem (żona Afganka z Danii, poznali się w Dubaju), Marokańczyk, który uciekł z Hiszpanii przed kryzysem, siatkarz z Polski (i tu weszłam w posiadanie wiedzy, że w siatkarskiej ekstraklasie i innych drużynach sporo osób z Polski, kobiet i mężczyzn), Polka położna z Lublina, Polka designerka z Warszawy, Tajka chemiczka z Australii, Filipińczyk pielęgniarz, pracownik fabryki mebli w Arabii Saudyjskiej... i tak dalej... rzuca ludzi po świecie, oj rzuca.  

faaajnie, coraz bardziej mi się tu podoba. zapuszczam korzenie na wiosnę :)

på norsk

no i masz! marzec. 
nie wiem, jak to się stało. 
skończyłam kurs, dotrzymuję obietnicy :)

Jeg er ferdig med norskkurset A1. På mandag begynner jeg andere norskkurset - A2. 
jeg har begynt å snakke og å skrive norsk og det er veldig viktig for meg.

[skończyłam kurs języka norweskiego A1. w poniedziałek zaczynam drugi kurs, na poziomie A2. zaczęłam mówić i pisać po norwesku i to jest dla mnie bardzo ważne.]

Joszka i Norge på norsk 
Jeg kom til Norge i fjor. Først kom mannen min hit. Han kom til Norge for to år siden. Han jobbet her, og jeg var i Polen med sønnen vår. Jeg hadde en vanlig jobb i Polen, så det var vanskelig å flytte til Norge. I fjor bestemte jeg meg for å flytte fordi vi ville bo sammen og oppdra sønnen vår sammen.
Jeg snakket ikke norsk i fjor. Derfor jobbet jeg i Polen og jeg fløy dit ca. ti ganger.
I år bestemte vi at jeg må lære norsk og fine en god jobb her. 

Det er historien min.

[Joszka w Norwegii po norwesku
Przyjechałam do Norwegii w zeszłym roku. Najpierw przyjechał tu mój mąż. Przyjechał tu dwa lata temu, pracował, a ja byłam w Polsce z naszym synem. Miałam w Polsce zwyczajną pracę, więc to było trudne - przeprowadzić się do Norwegii. W zeszłym roku zdecydowałam się przeprowadzić, ponieważ chcieliśmy być razem i wychowywać razem naszego syna.
Nie mówiłam po norwesku w zeszłym roku. Dlatego pracowałam w Polsce i poleciałam tam ok. 10 razy. W tym roku zdecydowaliśmy, że muszę nauczyć się norweskiego i znaleźć dobrą pracę tutaj. 

To moja historia :)]

Jak widzicie, moja płynność w języku norweskim nie jest powalająca, i łatwiej mi jednak zdanie podrzędnie złożone po polsku pisać. ale zapadła decyzja - idę na kolejny kurs, "cisnę", być może na przełomie maja i czerwca podejdę do egzaminu, który otwiera w Norwegii dużo zawodowych drzwi. 

kurs był niezwykle intensywny mam takie doświadczenie z Niemiec, ale z czasów przed-macierzyńskich, przed-małżeńskich, niezobowiązujący wyjazd wakacyjny. a teraz pogodzenie wszystkiego okazało się niezwykłym wyzwaniem. w dniach, kiedy mam kurs (poniedziałek - czwartek), wstaję, organizuję Maćka i przedszkole (choć czasem robi to małżon, który weekendy ma we wtorek i środę), siadam do norweskiego, robię fiszki, powtarzam, robię dodatkowe zadania. potem do metra, w uszach "czytanki" norweskie,
4 godziny kursu, biegiem z powrotem, bo przedszkole zamykane o 17:00 i to bardzo trudno dopiąć. 

obiad, ogarnianie, trochę z dzieckiem, czasem drzemka, kładzenie dziecka (czasem małżon, czasem go nie ma), i już o 21-22 można siąść do nauki. oczywiście ja sowa dostaję wtedy energetycznego kopa, więc siedzę do 1 albo 2 w nocy. szaleństwo.

ale niesamowita to jest radość i satysfakcja, po 3 dniach kursu poszłam do przedszkola, gdzie musiałam zapłacić za kino, i całą operację przeprowadziłam po norwesku. choć wcześniej nie przyszło mi to do głowy, żeby w ogóle próbować :) jednak człowiek nasiąkała przez ten cały rok, po troszeczku, po troszeczku.

eh, jestem tak przepełniona wrażeniami, opowieściami, że nie wiem, o czym pisać. więc tego posta zamykam chwilowo :)