piątek, 2 maja 2014

to cóż, że ze Szwecji

byliśmy z M. na wycieczce, w Szwecji :)
cel był rowerowy, bo rowery zakupione w Polsce zostały zwiezione, ale z powodu kradzieży czujność celników/celniczek jest wzmożona i przewożenie przez kuriera bez miliona dokumentów było ryzykowne. więc pobraliśmy samochód z wypożyczalni i udaliśmy się jako ranne ptaszki na 8 rano do Szwecji rzeczonej. 
rowery i przyczepka są, wkrótce relacje jakieś.
poza tym sklepy otwarte (choć 1 maja świętem i spodziewaliśmy się raczej krat i żaluzji), więc zapasów milion poczyniliśmy, albowiem Szwecja jest nieporównywalnie tańsza od Norwegii (choć trzeba te ceny porównać, żeby to wiedzieć). i taki np. sześciopak piwa kosztuje 30 koron czyli tyle, ile w Norwegii piwo jedno, w markecie ofkors. poza tym mięsa i  wędliny dostępne, chemia gospodarcza i takie tam. 

ale oprócz zakupów, korzystając z okazji, postanowiłam ja, a M. przystał, że połazimy nieco po tej ziemi (to nasza druga wycieczka, pierwsza była tylko do supermarketu). byliśmy w urokliwym miasteczku o wdzięcznej nazwie Strömstad. i było extra, choć wiało. piękne widoki, nie mogę się nacieszyć tym, że gdzie nie pojadę w tej Skandynawii, tam morze, zatoka, fjord, i natura szalejąca. 


 

 







i meduzy były, które sobie oglądaliśmy. i różne sprzęty rybackie. i ludzi jakoś mało, dopóki nie spojrzałam na zegarek, że to jednak poranek w wolnym dniu, a my od 4 godzin na nogach :)

no a potem wróciliśmy. przyjemność i zagranica ;)

 

sprawozdanie :)

to ciekawe, jakiej regularności spodziewają się osoby czytające, ale moja regularność to raz w miesiącu ostatnio, albo dwa. choć myślę sobie, że to dobrze w pewnym sensie, bo jednak świadczy o tym, że oprócz pisania mam coś do roboty jeszcze. 

pobyt w Polsce zakończony, tradycyjnie musiałam przeprowadzić po nim wzmożoną regenerację i nie chodzi niestety o wypłukane z organizmu mikroelementy :)

było spotkanie TEA, wielce inspirujące.
była konferencja, inspirująca takoż, ale też "zapracowana" ogromnie ( i właśnie sobie przypomniałam, że jeszcze jednego formularza nie odesłałam). było dużo wątków (nie)równości, wykluczenia, edukacji włączającej. ale też zbyt często jak na moją odporność, słyszałam "my to wszystko robimy" albo "ale to się nieee daaaa". dowiedziałam się też, że w województwie świętokrzyskim nie ma dyskryminacji, oraz że można wyjaśniać różnicę między odkryciem a wynalazkiem, kierując do interlokutorki teksty o odkrywaniu nóżek schowanych pod kołderką (niezbędna metafora). i wystarczy być mężczyzną po pięćdziesiątce, dyrektorem szkoły, bywałym w świecie, który w rzeczonej metaforze kołderkę odkrywa, i już można tak powiedzieć do dwa razy młodszej, obcej kobiety, występującej akurat w roli osoby facylitującej małe spotkanie kolacyjne. to byłam ja niestety, i moje nóżki. informacja zwrotna oczywiście wystąpiła, więc może "stety" to byłam ja. bo myślę sobie, że nie jestem pierwszą zawodniczką, która takie niewybredne żarty słyszy, a nie jestem jego pracownicą, nie jestem od niego zależna w żaden sposób, za to wiem, że to seksizm i molestowanie, a poza tym nie daję sobie w kaszę dmuchać. ale ta sytuacja uświadomiła mi, że nigdy nie wiadomo, skąd seksizm wyskoczy. i że jest on rzeczywistością, nawet na międzynarodowej konferencji garniturowej oraz eleganckiej. 

a na marginesie, teraz świetna amerykańska kampania przeciwko molestowaniu seksualnemu. z udziałem prezydenta Obamy, czego jakoś nie potrafię sobie wyobrazić w polskim wydaniu. Link tutaj.

ale na konferencji też trochę inspiracji, m.in. z zakresu neurodydaktyki (dr Marek Kaczmarzyk, Uniwersytet Śląski) oraz zależności między szkołą i tzw. światem, kto na kogo wpływa, kto powinien szybciej się zmieniać, kto powinien na co reagować. bardzo ciekawe. no i towarzyski aspekt znakomity, śmiechy, tańce, opowieści. a, i usłyszałam tekst "ortodoksyjni dżenderyści" :) to chyba o mnie chodziło, nieprawdaż?

no i były widoki, na Giewont, na Tatry.

w bilansie mieszczą się też spotkania z dziećmi warszawskimi, gliwickimi, zabrzańskimi - duża radość dla młodzieży :) choć nie zawsze łatwo oczywiście. 

a także M. zamknięty i zacięty w samochodzie przez 1,5 godziny, w momencie, kiedy OO (Osoba Opiekująca się) ma akurat wyłączone połączenia wychodzące, słońce świeci, kluczyki giną. policja przyjeżdża i mówi, że wybije szybę, jeśli dziecko zacznie mdleć. w końcu przyjeżdża sąsiad, ciotka wzywa fachmana, fachman otwiera i inkasuje, dziecko pije i oddycha nadal. z opowieści wynika, że głównie było gorąco, ale żeby straszno albo smutno, to nie.
potem jeszcze tylko zmiana pociągu z powodu rzeczonych kluczyków (o braku których nie pamiętamy do momentu, kiedy chcemy wsiąść do tegoż), spacer skrótem z walizkami, podróże komunikacją publiczną - dwie matki i czwórka dzieci, lody wylewające się na wszystko, upał, i wreszcie pociąg, zasiedlony 3 minuty przed odjazdem. a co!
w Gliwicach jak zwykle ćwiczenia praktyczne z zarządzania z sobą w czasie, o których nie ma co opowiadać. wiadomo jednak, że w ćwiczeniach czasem są te z gwiazdką. tym razem był to pies, który czmychnął z domu i poszedł w długą po "lesie miejskim" akurat, kiedy był pod moją opieką. podobnie jak synalek, który nie pozwolił czmychnąć za psem, no i potem szukaliśmy. pies odnalazł się po godzinie, choć jeszcze były ćwiczenia z tropienia i pytania ludzi, czy widzieli. to doprowadziło nas do pewnej szkoły ponadgimnazjalnej, pod którą pies zasiadł. i czekał. a, i wtedy było cholernie zimno, dla odmiany. 

no ale jak mówi A. "przygoda, hej przygoda, każdej chwili szkoda" :)

to taki subiektywny wybór :) 
cdn.