niedziela, 4 czerwca 2017

samodzielnie

00:27 powinnam spać, ale tak bardzo potrzebuję czasu tylko ze sobą, zwłaszcza w środku kolejnego długiego weekendu (późną wiosną Norwegia jest w tej kategorii absolutnie niedościgniona). 
leci czwarty tydzień samodzielnego i samotnego rodzicielstwa, choć właściwie to pewnie szósty, dwunasty albo piętnasty, dużo jestem tej zimo-wiosny sama z dziećmi.
i każda refleksja nad takim permanentnym stanem porusza mnie do głębi i trochę przeraża. bo ja jednak mam do kogo zadzwonić i wiem, że za parę dni wszystko wróci do naszej normy. 

samodzielne rodzicielstwo to stan, w którym:
- każda pielucha twoja,
- każda pretensja twoja,
- każdy paproszek z podłogi twój,
- każda brudna i czysta skarpetka twoja,
- wszystkie rozrzucone buty, wywinięte na lewą stronę ciuchy, worki ze śmieciami, pleśniaki z lodówki, brudne kubki, rozlane kakao i rosół, kartonowe tytki wrzucone do kibla, wszystko twoje. na bogato.

a to dopiero początek, to tylko rzeczy, ale jakie debaty, Mariusz Szczygieł by się nie powstydził, podyskutować sobie można na każdy temat. najbardziej lubię te dyskusje okołołóżkowe, o tym, czy już aby na pewno trzeba wstać i dlaczego nie, oraz czy aby na pewno trzeba iść spać i dlaczego nie, oraz koniecznie, w którym łóżku, bo taty nie ma, bo obiecałaś, bo weekend. 

są też dyskusje okołojedzeniowe, czyli traktaty o wszystkich rzeczach, które mi nie smakują, i o wszystkich, na które nie mam ochoty, bardzo długie i zawiłe. 

dużo mamy dyskusji o szkole, choć szczęśliwie udało mi się doprowadzić do zdelegowania odrabiania lekcji na szkołę właśnie :) w ramach pomocy w pracy domowej (leksehjelp). uprzednio zdarzało nam się spędzać 90 minut nad napisaniem 3 zdań pojedynczych. rozmawiamy o tym, kto nie lubi szkoły i dlaczego, a czasem, kto szkołę trochę lubi, o tym, czy warto iść do szkoły, o tym, że istnieje obowiązek szkolny oraz o tym, co w szkole będzie albo było. czasem o buddyzmie sobie porozmawiamy, o Sokratesie albo o tym, że trzeba innych ludzi szanować. 

bardzo lubimy sobie pogadać o urządzeniach elektronicznych i o kolegach. o tym, jak długo można ich używać, i czy teraz, a dlaczego nie teraz, a S. powiedział, że będzie grał, jak wróci do domu, a byłem u O. i tam był V. i oni mi nie pozwolili grać, bo tylko ja i D. nie mieliśmy swojego tableta ani komórki (tak! ośmiolatki odwiedzają się z tabletami i zajmują graniem równoległym, a rodzice nad tym nie panują), a inny S. powiedział, że nie wie, gdzie jest drugi pad i mogłem tylko patrzeć. więc ja muszę teraz zagrać. a kiedy jest mój dzień grania, a ile będę mógł grać, a dlaczego to nie działa, a gdzie jest internet. 

oprócz tego rozmawiamy o pokemonach i piłkarzach, o możliwych ewolucjach Eevee i o tym, ile goli strzelił Ronaldo, o tym, jak było na meczu i czy ja widziałam, jak syn obronił (czasem nie widzę, bo akurat biegnę za córką na łąkę/przez płot/na boisko/w krzaki/niepotrzebne skreślić). 

reasumując, wszystkie rozmowy twoje. pomysły, opowieści, refleksje brzmiące jakby były w obcym języku (to te o pokemonach), wszystko twoje. ciekawe, albo nudne - twoje. w najmniej odpowiednim momencie - twoje.

a propos biegania i patrzenia, właśnie, to jest twoje też. bycie wszędzie, gdzie trzeba, z dwójką. na przykład na meczach i treningach starszaka. albo na imprezach szkolnych i przedszkolnych. albo w sklepie (koszmar, unikam jak mogę, ale czasem się nie da). albo na pracach społecznych (dugnad) wokół bloku. a córka bardzo szybko biega i uwielbia uciekać. syn za to lubi czasem zrobić akcję protestacyjną, tzw. sitting. połączenie mało kompatybilne, zwłaszcza dla mnie i moich czterech siatek. 

twoje jest ogarnianie chaty i dzieci jednocześnie. twoje jest radzenie sobie z ciągłymi wyrzutami sumienia, bo np. któreś dziecko chce się bawić, a ty jeszcze tylko pranie rozwiesić/poskładać, zmywarkę załadować/rozładować, a niedajbosze, kawę zrobić (no nie, nie wypić, bez przesady). twoje są nocne sprzątania albo poranne przeklinania, jeśli olałaś już kuchnię. twoje są góry ciuchów, nadepnięte zabawki i zapomniane butelki. twoje są zgubione piłki, rękawice, figurki, karty. twoje są rzuty oka na te miejsca, które jeszcze czekają na swoją kolej, albo zupełnie nie są priorytetem, i jakieś takie przykurzone. 

twoje są dzieci naraz. twoje są ich kłótnie, przepychanki i jednoczesne płacze. twoje są momenty, kiedy kompletnie już nie wiesz, jak zaspokoić ich potrzeby, choć tak naprawdę chcesz się zająć własnymi. twoje są poranki, kiedy córka akurat chce być cały czas na rękach, bo inaczej bardzo głośno płacze (I mean it, bardzo głośno), a tu syna jednocześnie trzeba wesprzeć w organizacji i decyzji o wyjściu z domu jednak. twoje są gry planszowe z synem, rozwalane przez córkę. twoje jest...

mogłabym tak w nieskończoność. dziesiątki, setki, miliardy czynności i drobiazgów.
to tak wszystko bardzo jest twoje. 
a nie, wróć. 
moje.