wtorek, 24 maja 2016

tu i teraz

kochane, kochani, wracam tutaj.

2015 rok zamknęłam w 9 postach.
2016 rok dopiero otwieram.

pokazuje to trochę zajętość, trochę przekierowanie uwagi, trochę sytuację, w której spędzałam wiele godzin poza komputerem. 

trochę też była to kwestia świadomej decyzji. bo ostatni rok był trudny. bo emigracja jest trudna. i w pewnym momencie złapałam się na tym, że mam ochotę pisać tylko wtedy, kiedy jest mi smutno, kiedy coś mnie znowu poruszy, kiedy spadnę na jakieś piąte dno. więc przestałam, kto by chciał/a czytać znowu o tym, jak jest niedobrze. 
endorfiny, którymi napędzał mnie projekt w TEA do czerwca 2015, opadły. zostałam bez zawodowego punktu odniesienia, za to z niemowlą, wciąż nie miałam pracy/zajęcia/opieki nad Igą/wystarczająco-dobrego-języka, a to przygnębiało.

ale teraz zmiany, zmiany, zmiany, więc jest radość i energia, już nie pamiętam o tym trudnym kawałku :) :) :) za to dzielę się! i wreszcie napiszę różne rzeczy, które obiecałam czas jakiś temu.  

to moje niepisanie to:
- Córka, która z noworodki wyrosła na zupełnie rezolutną dziewczynkę, biegającą, kojarzącą, wspinającą się na krzesła, przytulającą ze wszystkich sił, wykrzykującą "hei, hei!" do wszystkich napotkanych osób,
- Syn, który z przedszkolaka posługującego się językiem polskim i "trochę-norweskim" wyrósł na ucznia, który właśnie zaczął płynnie mówić po norwesku, który nauczył się w międzyczasie pisać, czytać w dwóch językach, liczyć, i mnóstwa innych rzeczy się nauczył. uwaga, wygląda na to, że pójście do szkoły w wieku 6 lat nie zaszkodziło mu zupełnie, powiedzcie sami-wiecie-komu,
- nowe mieszkanie, o którym w zasadzie nie napisałam, a które zasiedlamy od sierpnia 2015, które jest przestrzenne, jasne, prawie w lesie, ale też bliżej centrum, w którym mamy swoje komnaty i możemy przyjmować gościnie i gości; pod którego oknem zaczęły właśnie kwitnąć bzy,
- i ja, która - pierwotnie udręczona przysłowiowym "siedzeniem w domu" - wreszcie wyszłam z domu, wreszcie zaczęłam z pewną swobodą mówić i pisać po norwesku, wreszcie wchodzę na rynek pracy. 

uspokajam, pan mąż też jest, ale może sobie nie życzy, żeby o nim pisać, poza tym on taki stabilny niczym skała, niczym słońce, tylko my szalejemy wokół :) 

tyle rzeczy w głowie, że nie wiem, o czym dokładnie ma być ten post, więc troszkę napiszę, co u mnie, bardziej szczegółowo:
- jesienią poprawiłam ustny egzamin Norskprøve (może się nie chwaliłam, ale tego sprzed dwóch lat, zdawanego bezpośrednio po kursie, i w pierwszych tygodniach Igo-ciąży, nie zdałam całkowicie świetnie). w każdym razie mam teraz kwit na to, że znam język norweski na poziomie B1 (średniozaawansowanym), co stanowi minimum do uzyskania pracy w różnych miejscach związanych np. z edukacją;
- wiosną zostałam wezwana przez NAV (tutejszy urząd pracy przemieszany z ZUSem) na kurs poszukiwania pracy dla osób polskojęzycznych. jest to doświadczenie graniczne z wielu powodów, i może kiedyś o tym napiszę (bo nie chcę się teraz denerwować), ale dzięki temu kursowi rozbujałam swój norweski i zaczęłam dość swobodnie porozumiewać się w tym języku. osiągnęłam stan, w którym jest mi trudniej - w instytucji czy podczas spotkań towarzyskich - szybko mówić po angielsku, bo norweskie słowa same pchają się na tzw. język. więc mieszam języki i pękam z dumy, taka prawda (wiecie, miałam kiedyś taką myśl, parę lat temu, że pierdoła ze mnie, że spotkałam się z kilkoma językami obcymi poza angielskim, że już nawet prawie mówiłam po niemiecku i wszystko zmarnowałam, i że już pewnie nigdy nie nauczę się obcego języka, a tu proszę, życie pełne jest niespodzianek). i, jak mówi moja tutejsza przyjaciółka, "Gosia, musisz się z tym pogodzić, mówisz po norwesku" :) dziękuję, K.;
- częścią kursu jest poszukiwanie praktyk, i taką oto praktykę sobie wychodziłam w pocie czoła (naprawdę, strasznie gorąco wówczas było, oraz odwiedziłam 15 różnych placówek). w każdym razie już za kilka dni zaczynam rzeczoną praktykę, nieco odpłatną, w norweskim przedszkolu i mam nadzieję, że zaowocuje to stałą pracą (w tej czy innej placówce);
- zobaczyłam też pracę osób prowadzących kursy dla osób polskojęzycznych (po norwesku), co pozwoliło mi uwierzyć, że być może kiedyś wrócę do trenerstwa - choć w tej chwili nie jestem pewna, czy chcę. ale niezależnie od tego, co będzie kiedyś, uśmiecham się więcej, płaczę mniej, mam moc (tak, tę moc);
- z okazji niezwykłej aktywności polityków i polityczek partii rządzącej powołałyśmy do życia grupę nieformalną/społeczność "Kvinner står sammen. Kobiety razem", w ramach której protestujemy przeciwko pomysłowi zaostrzenia prawa regulującego kwestie aborcji w Polsce (w wyniku czego: poznałam kilkanaście albo nawet kilkadziesiąt innych osób zainteresowanych tym tematem, z różnych krajów; wzięłam udział w kilku demonstracjach i wydarzeniach, gdzie przemówiłam nawet po norwesku :) ); poza tym skumaliśmy się także z tutejszym oddziałem KODu i z tutejszym Razem-em - generalnie znowu działactwo, aktywizm, znowu mi się chce!

czuję, że wreszcie osadzam się tak naprawdę, w różnych systemach, czuję się coraz bardziej bezpiecznie, mam wspaniałe feministyczne przyjaciółki oraz znakomite kumpele-sąsiadki. jest dobrze!

i tylko czasem tęsknię. ale na razie nie wracam. o nie!


3 komentarze:

  1. Dobrze czytać. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że dobrze się dzieje i gratuluję mówienia po norwesku! Brawo! :)

    OdpowiedzUsuń