wtorek, 6 grudnia 2016

spacerki, czyli o przedszkolu cz. 2

za moich czasów w przedszkolu to się chodziło na spacerki po osiedlu. bardzo płaskim osiedlu. i do parku na kasztany. czasem do klubu garnizonowego na bajki o zaczarowanym ołówku. a teraz, pani kochana, co to się porobiło?

w Norwegii chodzi się na wycieczki. sprawdziłam nawet, czy istnieje w słowniku słowo "spacer", a i owszem, występuje (spasertur), ale w praktyce nigdy nie słyszałam. nawiasem mówiąc, to słowo w moim wspaniałym słowniku występuje tylko po polsko-norweskiej stronie, w części norwesko-polskiej zostało pominięte, co nie wydaje mi się przypadkowe :)

dosyć didaskaliów, do rzeczy!

na wycieczki chodzimy co najmniej raz w tygodniu, każda grupa ma stały dzień wycieczkowy + czasem pojawia się dodatkowe wyjście. takie same doświadczenia mam z przedszkoli moich dzieci (dzieci w wieku 1-3 też mają dni wycieczkowe, i bardzo wypasione wózeczki kilkuosobowe). Iga na krótkie wycieczki chodzi sama, ostatnio sama wracała z przedszkola pod wielką górę i daje radę dziewczyna. 

podobnie jak w przypadku wyjścia na plac zabaw, nigdy nie pada pytanie o to, czy idziemy, rozmawiamy o tym, co ubieramy. 

muszę przyznać, że na tych wycieczkach czuję się jak na wyprawach w Beskidach, bo one prawie zawsze są do lasu. lasu lasu. górzystego lasu. wspaniałego lasu. płaskich leśnych ścieżek właściwie w mojej okolicy nie ma, dzieci drą w górę, biegają na wyścigi, młodszaki czasem podmarudzają, więc zagrzewamy je okrzykami, czasem trochę holujemy, trochę pchamy (zależy, jaka górka). niektóre wycieczki dostają dodatkową nazwę wycieczki wspinaczkowej (klatretur), kiedy to np. cała osiemnastka buja się na jednej linie, podchodząc pod naprawdę stromą górkę. poza tym korzenie, kamienie, uskoki, szaleństwo. 






kiedy wystąpił atak zimy, zaliczyliśmy pierwszą wycieczkę w śniegu, w zimowych kombinezonach i butach, ostro pod górkę. nie potrafię zliczyć gleb, które się wydarzyły, pamiętam też kilka momentów, kiedy sama traciłam przyczepność, a akurat trzeba było podciągnąć albo popchnąć osobę. 

czasami idziemy na wycieczkę do naszego (przedszkolnego) namiotu, lavvo. tak, mamy namiot. głęboko w lesie. taki z kozą (tą do palenia drewnem) na środku. namiot stoi otwarty i można z niego korzystać, podobnie jak z innych tego typu leśnych budowli. i tam sobie palimy, jemy, grzejemy się.





ostatnio na wycieczce spotkaliśmy też takie lavvo:




na naszych wycieczkach korzystamy z leśnych placów zabaw, bujamy się na linach, balansujemy na drzewach, przeskakujemy strumienie, szukamy liści, bawimy się w śniegu, zjeżdżamy na pupie. czasem sami budujemy szałasy (choć niestety do ukończenia tych nie doszło):





jak już wspominałam, na wycieczkę dzieci zawsze zabierają plecak z jedzeniem (matpakką) i wodą/kakaem, no i potem jemy tak:





na wycieczce osoby dorosłe, które tego dnia mają poranną zmianę, mają też przerwę, w innym kącie lasu. teraz, kiedy jest zimno, trzeba się do tego przyzwyczaić :)


dzisiaj głównie zdjęcia, ale obiecuję, że już następnym razem napiszę o tych ubraniach. 
a, byłabym zapomniała, dorośli zawsze niosą plecak z dodatkową wodą, ewentualnymi pieluchami, workami, rękawiczkami, kawą i takimi gadżetami (siekierka akurat schowała się gdzie indziej).



byłabym zapomniała. są też dzieci :) ale ich nie mogę pokazać. są piękne i mądre i szybkie i wolne, bardzo różne. cudne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz