wtorek, 19 listopada 2019

z życia matki. z życia po prostu.

z życia matki pracującej zawodowo: wstałam o 6 w nocy, sama z dziećmi, straszny opór, dzisiaj większy u młodszego dziecka, zrobiłam trzy paczki z jedzeniem, usmażyłam omleta bezglutenowego i glutenowego, spakowałam torby i plecaki, przedyskutowałam garderobę na dziś, sama jak zwykle zadowoliłam się kawą. mieliśmy wyjść 7:45, a jak zwykle wyszliśmy o 8:03. musiałam się wrócić z auta, bo dziecko miało nasze jedyne klucze w plecaku i nie mogłam zamknąć drzwi, kiedy ono już poszło na dół. potem jeszcze wróciłam się sprzed drzwi po zegarek i dezodorant. (i tak jest codziennie, wczoraj córka się skaleczyła 5 minut przed wyjściem, i jak już zobaczyła krew, no to wiadomo, poczuła ból. syna przestał boleć brzuch więc zebrał się do szkoły, ale kiedy już spóźniona leciałam na autobus, jednak go zaczął boleć znowu, więc 10 minut dyskusji, czy on pójdzie do szkoły i że pójdzie, autobusy odjeżdżały, ja stałam, a jak go chciałam odprowadzić to na mnie nawrzeszczał, że go koledzy zobaczą... padał deszcze i były 2 stopnie. duuuużo przekleństw.
w pracy wymagająco, mój ukochany podopieczny odkrył, że może nie zgadzać się na to, co mu proponujemy, o co go prosimy, generalnie może mieć to w pyci. no i jest radość, że to odkrył, ale i trudność, bo oprócz bierności i ultraszybko nadchodzącej nudy mamy jeszcze aktywny sprzeciw, próby bicia i dużo głośnego płaczu.
po pracy przyjechałam autobusem, wpadłam do sklepu po pizzę bezglutenową i bardzo glutenową, oraz kiełbaski do grillowania jutro z okazji szkoły w lesie. już 8 minut przed zamknięciem przedszkola dotarłam po córkę, która była ostatnia, po drodze zgarnęłam też auto, pojechałam do domu, szybko pizza, prysznic, przebieranki i już po pół godziny mogłam wyjść, żeby zawieźć dziecko na imprezę piłkarską, a potem z drugim dzieckiem po ubranie przeciwdeszczowe na szkołę w lesie pierwszego dziecka, bo nie ma odpowiednio dużego, a tu leje trzeci dzień, i po rękawiczki, bo zgubił, i potem z powrotem po niego, wszystko koniecznie w deszczu bez przerwy. i już o 20:15 tadaaaaam, domek. na który nie mogę patrzeć, bo - jak można się domyślić - na ogarnianie nie ma czasu. patrzę tępo w fejsbuka, co mi przypomina, że muszę zgasić ze trzy pożary w rachunkach i windykacjach, i to musi wydarzyć się teraz. a jutro znowu o 6, i jeszcze warsztat w sobotę, a wiadomo, koncepcja cały czas pracuje w głowie i w prezentacji, co miała być gotowa w weekend, ale wyszło jak zwykle.

borze szumiący, ja to na pewno nie będę miała syndromu pustego gniazda, przysięgam się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz