piątek, 6 marca 2015

jeśli rodzić, to tylko w Norwegii - del.1

podejmuję próbę dokończenia posta/postów o szpitalnej opiece norweskiej, gdzieś spomiędzy zapalenia ucha starszaka, chwilowo zneutralizowanego, a samodzielnego zaśnięcia w łóżeczku panny młodszej (odurzona wolnością, zwłaszcza rąk, piszu, piszu, piszu).

więc piszę tu ja o tym, jak wygląda przygotowanie do porodu i jak się rodzi w szpitalu Ahus - Akershus Universitetssykehus, w Lørenskog k. Oslo (haha, miałam mieć dziecko światowe, w Oslo urodzone, szpanujące tym kiedyś, a nazwa miejsca urodzenia taka, że do końca świata będzie mnie przeklinać zarówno córka, jak i urzędniczki/urzędnicy, co to "nie mają na klawiaturze takiej literki!").
organizacja porodu wyglądała w moim przypadku następująco. 
pisałam już kiedyś, że po zgłoszeniu lekarzowi rodzinnemu ciąży wysłał on list do szpitala "rejonowego", i tenże szpital wysłał list do mnie, przede wszystkim z informacją, jak bardzo się cieszy oraz wita, z milionem ulotek nt. praw pacjentek i pacjentów oraz informacją, co oznacza, że szpital Ahus jest szpitalem przyjaznym matce i dziecku. ciekawe priorytety, prawda? do tego formularz "fødselbrev", funkcjonujący w Polsce jako "plan porodu" (o czym piszę jeszcze później), z pytaniami, jak ja bym chciała, żeby wyglądał mój poród, czego sobie życzę, jakie mam doświadczenia... i w ogóle czy jest jeszcze coś, co personel może zrobić, żeby uczynić mój poród przyjemnym (sic!). naprawdę odniosłam wrażenie, że otrzymuję wyrazy radości oraz gotowości do współpracy, i że ta instytucja i osoby w niej pracujące są zainteresowane tym, żeby odpowiedzieć na moje potrzeby. gdzieś przy okazji dołączyli termin usg połówkowego, ale że nie o tym jest generalnie ten list. 

w ciąży, jak pisałam tutaj, odwiedza się lekarza rodzinnego i położną, choć można wybrać, kogo i jak często. wybrałam kombinację norweską, model "na zmianę", choć pod koniec ciąży uznałam, że jednak więcej uwagi dostaję od położnej i sobie już tylko u niej umawiałam wizyty.  

(no masz, pospało dziecko chwilunię, 22:57, a ona macha ręcami i pokwękuje).

to spróbuję jeszcze dwa zdania. wizyty u położnej były superanckie, gadka szmatka, mierzenie brzucha, słuchanie serca płodowego i sprawdzanie ułożenia płodu. do tego przy różnych pytaniach przefajne modele - lalka typu bobas, mniej więcej rozmiarów noworodka, z pępowiną, macicą i łożyskiem, model kości miednicy, regularnie używany przy omawianiu różnych kwestii. kiedy na koniec przypomniało mi się jeszcze jakieś pytanie, nagle z woreczka na biurku wyłoniła mała lalka bobas i mała miedniczka, i nastąpiła odpowiedź na kolejne pytanie :) do tego fajne plansze, do których co chwilę podbiegała położna, opowiadając mi o czymśtam. bo to niby nie pierwszy poród mój, ale jednak mnożyły się wątki. 
ostatnia wizyta ciążowa, ku mojemu zaskoczeniu, była w dużej mierze poświęcona antykoncepcji, pooglądałam sobie spirale, które podobno lekarz rodzinny zakłada, no i że bardzo polecane są tutaj oraz popularne. 

wizyty u lekarza były krótsze, też mierzenie brzucha i sprawdzanie tętna płodu, oraz mierzenie ciśnienia. 
przez całą ciążę nie robiono mi badania ginekologicznego i to mnie nadal fascynuje i zastanawia - że tak można i na ile to dobre/bezpieczne. nie wiem, w każdym razie żyję.

przygotowanie do porodu w naszym przypadku objęło jeszcze wizytę w szpitalu w celu obejrzenia oddziałów, i o tej wizycie krótko, bo ciekawa była. 

w tym szpitalu są dwa oddziały porodowe. oddział A przeznaczony jest dla porodów zwykłych, tzn. małego ryzyka, zamykających zdrowe, bezpowikłaniowe ciąże. pokoje na tym oddziale wyglądają jak pokoje hotelowe - szerokie łóżko, fioletowa kapa, poduszki, firanki, storczyki, łazienka. zza zasłonki wyłania się podłączenie gazu rozśmieszającego, na wszelki wypadek. w szafie waga i różne sprzęty do ogarnięcia noworodka.
podkreślam, że są to pokoje PORODOWE. można? można!
oddział B przeznaczony jest dla porodów wymagających stałego monitorowania oraz większej troski i uwagi personelu. na tym oddziale - teoretycznie - do dyspozycji rodzącej/pary rodzącej jest cały apartament - pokój zwykły, na początek porodu i do odpoczynku, pokój przechodni z ogromną wanną, z którego jest odrębne wejście do toalety, i pokój porodowy o charakterze zdecydowanie bardziej medycznym - łóżko porodowe w kształcie jaja, różne aparatury, łóżeczko/waga dla noworodka z lampą grzejącą aż miło. no i gazy, tleny, aparaty do KTG i takie tam.
ze względu na własną chorobę przewlekłą wiedziałam, że będę rodzić na oddziale B. i owego pięknego dnia rodziło tam kilkanaście osób naraz, więc zostały uruchomione drzwi między pokojami i apartament podzielony (dlatego piszę, że teoretycznie).  

oprowadzanie po oddziałach jest realizowane co tydzień, dla grup ok. 10 osób, w języku norweskim. w związku z tym, że zgłosiliśmy, że po norwesku to my nie wszystko, później jeszcze indywidualnie nas zaopiekowano po angielsku. 

była to też okazja do wypełnienia różnych papierów, które miały już na nas czekać w momencie porodu gotowe - jak wiadomo, przy skurczach z człowiekiem ciężko się gada ;) wówczas poinformowano nas też, że planu porodu nie mamy co pisać i przesyłać (szpital prosi o to miesiąc przed porodem), bo w przypadku bycia obsługiwaną przez oddział B pierwszeństwo i tak mają pewne procedury, związane z dobrostanem matki i dziecka. posłuchaliśmy, ale nie do końca, o czym w kolejnym poście. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz