piątek, 6 marca 2015

jeśli rodzić, to tylko w Norwegii - del.2

no i nadszedł TEN DZIEŃ.

zamieszczam tu odrobinę szczegółów, które dla mnie nie są nazbyt intymne, a jednocześnie niezbędne, żeby pokazać pewne praktyki czy rozwiązania, które w Norge funkcjonują.dodaję też czasem info dla osób, które czytają, bo też rodzić tu będą i potrzebują więcej szczegółów technicznych. 

Córka postanowiła wstrzelić się w przewidywany termin porodu i uruchomiła wypuszczanie wód płodowych o 3 w nocy, stawiając nas na nogi. ale potem siedliśmy ze względu na brak tzw. akcji, zdołałam też powstrzymać małżonka przed ubieraniem starszaka oraz natychmiastowym wzywaniem jednej z osób wybranych jako nasze koła ratunkowe (organizacja takiej ekipy, która bez względu na porę i dzień da radę, uświadomiła nam, jakie są minusy mieszkania z dala od rodziny i bliskich przyjaciół/ek, w takiej sytuacji gotowych na wszystko. bo starszaka na porodówkę zabrać nie można, 5 lat temu taki kłopot nie istniał dla nas). no więc powstrzymałam na szczęście, bo dziecko miało urodzić się 36h później i co oni wszyscy tacy niewyspani by siedzieli, nie? bez sensu. a tak pooglądaliśmy sobie serial ("The Suits" - "W garniturach", tak informacyjnie dodaję, bardzo dobry), bo spać już się nie dało, podjarka wystąpiła niezwykła. 

zadzwoniliśmy do szpitala po kilku godzinach, gdzie położna przepytała mnie na okoliczność skurczy, ilości wód, koloru, gorączki lub jej braku, i poinformowała, że jeśli wszystko jest ok (czyli nie ma na razie skurczy ani gorączki, a wody piękne, przejrzyste), czekamy. gdyby coś nas zaniepokoiło, na wszelki wypadek ona nam umawia wizytę ambulatoryjną (parter, poliklinika) w południe, i możemy z niej skorzystać. co uczyniliśmy, bo generalnie niepokoiło nas, że nic się dalej nie dzieje. zwłaszcza, że pierworodny rodził się inaczej, a nawet wręcz przeciwnie, taplał się w wodzie do samego końca niemal ;) więc moje pierwsze porodowe doświadczenie zdało się dokładnie na nic. 

wizyta oznaczała zebranie wywiadu oraz KTG, nawet dwukrotne, bo się tam osoba młoda na moment krzywo ułożyła. a następnie zapytano nas, czy to jest ok, żeby czekać w domu na te skurcze. ja w sytuacjach porodowych doświadczam niezwykłego spokoju oraz kontroli nad sytuacją, więc pojechaliśmy do domu, przeczekaliśmy noc,w zasadzie nieźle się wysypiając, oraz stawiliśmy się na kolejną wizytę, tym razem na oddziale obserwacyjnym (5. piętro), po 24 godzinach.

no i tutaj ujawniła się duża różnica kulturowa między Polską i Norwegią - z opowieści, doświadczeń, praktyk słychać, że w Polsce się tak długo nie czeka, czasem po 8h już oksytocyna i wywoływanie idzie w ruch, czasem po 24h (np. w formule "jeden wschód i jeden zachód słońca"), a my zaopatrzeni w informacje - specjalny wydruk - dotyczący odejścia wód płodowych, na spokojnie, w domu, ku rozpaczy osób towarzyszących nam z Polski via telefony i inne łącza ;)

zwłaszcza, że nie był to koniec czekania. kolejna wizyta i KTG ujawniły, że skurcze owszem są, ale co 10 minut oraz słabe ("ciągle się uśmiechasz, to chyba jeszcze nie bolą"). Vibeke, położna, które KTG wykonała, zaproponowała pozostanie na oddziale i orzekła, że poczekamy do wieczora, jeśli poród nie ruszy, "pomożemy ci dostać skurczy". oczywiście zostaliśmy zaopatrzeni w stosowną informację na papierze, jakie farmaceutyczne sposoby wywoływania porodu stosuje się w tym szpitalu. poinformowała mnie też, że nie robi badania ginekologicznego ze względu na wysoką podatność na infekcje po pęknięciu pęcherza płodowego.
cała rozmowa odbywała się w języku angielskim, materiały dostawaliśmy po norwesku, z informacją, że jeśli czegoś nie zrozumiemy, należy pytać. 

info dla przyszłych rodzących: koniecznie trzeba mieć ze sobą: kartę ciąży, wyniki badań dotyczące: wirusowego zapalenia wątroby (HPV), zakażenia wirusem HIV, gronkowca (MRSA) oraz określenie grupy krwi. nie wystarczają wpisy w karcie ciąży (czego dowiedzieliśmy się w zasadzie przypadkiem, podczas zapoznawania szpitala). w przypadku MRSA rozumiałam, że w grupie ryzyka jesteśmy ze względu na badania krwi poza Norwegią, ale doszły mnie plotki, że standardowo tego wymagają w Ahus, więc lepiej po prostu mieć. inaczej narzucają maseczki - rodzicom i personelowi, wdziewają żółte ciuszki i wdrażają procedury związane z potencjalnym zakażeniem którymś ze wskazanych wirusów/bakterii. 

te wszystkie badania wręczyłam położnej razem z moim "planem porodu", wspominanym w poprzednim poście - mimo, że mówiono mi, że niekoniecznie mam go pisać, nagle o 4 w nocy, po rozpoczęciu całej akcji poczułam przemożną potrzebę. i to się sprawdziło na maxa, ponieważ akcja miała potoczyć się bardzo szybko (na pewno nikt nie miałby czasu odszukać mojego planu, wysłanego miesiąc wcześniej, więc polecam takie rozwiązanie).

no więc wylądowaliśmy na tym oddziale obserwacyjnym, jak się miało okazać, na chwilunię. zwracam uwagę na nazwę oddziału - czyż nie brzmi lepiej niż "patologia ciąży"? mnie osobiście brzmi. 

Córka, kiedy usłyszała, że jest mowa o jakimś wywoływaniu porodu, postanowiła pokazać charakter i wydostać się sama, niezwłocznie. dowiedziałam się wówczas, że mitem jest, jakoby częstotliwość skurczy i ich bolesność zmieniały się systematycznie i w określonym rytmie - może odbyć się to również nagle i skokowo. zrozumiałam też, dlaczego zdarzają się porody w samochodach i taksówkach - gdybyśmy nie byli w szpitalu, nie mam pewności, czy zdążylibyśmy dojechać :)

to też był pierwszy moment, kiedy ta sama położna przeprowadziła badanie ginekologiczne, nie pakując mnie na żaden fotel i w strzemiona. wtedy jeszcze starczyło mi przytomności na obserwację tej sytuacji z metapoziomu - wywiesiła kartkę na drzwiach, żeby nie wchodzić, bo trwa badanie (od sąsiadki byłam oddzielona parawanem), pomogła mi zdjąć ubranie, uprzednio poświęcając dłuższą chwilę ułożeniu kołdry tak, żebym była zasłonięta, na wypadek, gdyby jednak ktoś postanowił wejść (a może zasłaniała mnie przed własnym mężem), potem szybko orzekła, że poród już, i że ruszamy na oddział porodowy, i pomogła mi się ubrać. piszę o tym tak szczegółowo, bo w temacie godności i szacunku dla mnie, mojego ciała, intymności należnej, to było niesamowite. i uświadomiło mi, że po polskich doświadczeniach miałam gotowość po prostu zrzucić portki i dać się zbadać, nie zważając na to, ile osób mnie widzi albo może zobaczyć (bo to szpital, poród, i tak się tu robi). i ta konstatacja trochę była przerażająca, szczerze mówiąc. 

otulona szczelnie godnością i uśmiechem wyruszyłam na oddział porodowy (mogłam też pojechać na łóżku, ale w tych okolicznościach było to raczej działanie z kategorii "tortury", więc po prostu poszliśmy na spacer, powoli, zatrzymując się podczas skurczów, czekając aż przejdą, i idąc. 

Iga urodziła się bardzo szybko. przez moment jeszcze próbowano mi podłączyć KTG, przepraszając, że nie możemy iść do wanny - to była jedna z opcji wskazana przeze mnie w planie porodu. w tym samym planie napisałam też, że jeśli to tylko będzie możliwe, chcę rodzić w pozycji wertykalnej/pionowej, korzystając w pełni z dobrodziejstw grawitacji, i faktycznie, poród przebiegał na stojąco (przy wsparciu czegoś w rodzaju wysokiego balkonika, który zastąpił zmiażdżone ręce męża). i był extra :)
na marginesie, o wybór pozycji porodowej pytałam podczas zwiedzania szpitala i podobno zależy to od położnej i jej gotowości do przyjęcia porodu w różnych pozycjach, ale większość pozostawia wybór osobie rodzącej. 

żadnego nacinania, dużo spokoju (pomimo tempa narzuconego przez Igę), szacunku, skupienia na kobiecie. zapamiętałam "good girl!" i "you are tough woman", czułam wsparcie. po porodzie dziecko na brzuchu, bardzo krótka przerwa na ważenie i mierzenie (w tym samym pomieszczeniu) i ponad 2 godziny spokojnego powitania we trójkę. gratulacje od położnych (które akurat zmieniały się na dyżurze) i pielęgniarki dziecięcej, a nawet uścisk od Vibeke, która poród przyjęła. 

dodam jeszcze, że zanim zostaliśmy sami, zapytano nas oboje, co chcemy do picia i jedzenia, i pielęgniarka przyniosła mi wodę, mężowi kawę, najedzenie byliśmy, więc po tych dwóch godzinach dostaliśmy ciepłe tosty. wszystko to było ludzkie, przyjemne, życzliwe. serce mi pęka, kiedy czytam opowieści z niektórych porodów w Polsce :(

a po porodzie... w kolejnym poście :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz