czwartek, 5 września 2013

przedszkole - ciąg dalszy

we wstępie przepraszam wszystkie osoby, którym opisy norweskiego przedszkola podniosły ciśnienie, zwłaszcza w kontekście wywalenia zajęć dodatkowych w przedszkolach polskich... kiedy tylko coś mi się nie spodoba, napiszę o tym drukowanymi literami, żeby osoby mogły się czegoś uczepić :) bo na razie to sama sobie zazdroszczę momentami :)))

bo u nas nadal znakomicie, wczoraj weszłam do przedszkola na godzinę, porozmawiałam sobie z Ramonem z Malty, który jest jednym z opiekunów grupy żółtej - o pracy w przedszkolu, o nauce norweskiego, o meczu Polska-Rosja (jakimś staaaarym), o różnorodności w przedszkolu...

Maćkowiak w międzyczasie obwąchiwał kąty (pierwszego dnia większość czasu spędził na dworze, więc teraz można było pooglądać salę i jej zawartość), po chwili zgłosił chęć rysowania, bo kilka osób rysowało, i zasiadł na dobry kwadrans nad kolorowanką z Angry Birds - takiego skupienia na kolorowaniu w domu nie udało nam się osiągnąć. a potem dzieci zebrano, żeby omówić plan dnia, osoby nauczycielskie przemawiały po norwesku, ale to chyba nie przeszkadzało :) a kiedy o coś zapytano i dużo dzieci się zgłosiło, Maciek rozejrzał się i też zgłosił najwyżej jak się da, a potem za tymi dziećmi poszedł. wrócił na chwilę, powiedział "wiesz, dalej nie wiem, co będziemy robić", ale z pełnym uśmiechem, totalnie bez spiny w tym temacie.
kiedy Ramon zobaczył, że jest ok, zezwolił mi na oddalenie się i dzień "pod telefonem", zasugerował, że może koło 15 powinnam przyjść (przedszkole czynne do 17), żeby Maciek powoli wchodził w życie przedszkolne. 
no więc poszłam, puściłam sobie Freedom'90 George'a Michaela, bardzo głośno, 3 razy pod rząd :) potem miałam bardzo ważne sprawy: spotkanie z koleżanką sąsiadką, na którym piłam kawę, gadałam i zajmowałam się niczym... 

o 15, zgodnie z instrukcją, udałam się po dziecko, które było totalnie niezadowolone, że już jestem, więc jeszcze trochę posiedziałam i pogadałam z polskimi dziećmi. jedna dziewczynka opowiadała mi o tym, że mają dwie beemki, oraz że ona to bardzo lubi wracać do domu, bo może założyć suknię księżniczki, taką balową do kostek (to ta sama, która poprzedniego dnia oznajmiła, że nie bawi się z chłopakami). w grupie Maćka objawił się też jeden Polak mały, który z kolei zapytał mnie sto tysięcy razy, czy Maciek może iść do niego do domu zobaczyć jego zabaweczki :)))) a potem jeszcze okazało się, że jedna z asystentek, pracująca w przedszkolu od dwóch dni, jest Polką, więc może w razie kłopotu tłumaczyć (na razie nie było potrzeby, ale kto wie...).
no i dzisiaj już buziak i do widzenia, zamierzam być ostatnią matką, bo już mi się nie chce tłumaczyć, "dlaaaczeeeeego juuuuż idzieeeeeemyyyyyy?"

to takie różne szczególiki dla osób, które ciekawe są, jak Maciek sobie radzi i jak reaguje, a teraz jeszcze trochę o przedszkolu:

1. pisałam już, że żadnych tutaj obiadów dzieciom się nie podaje, natomiast cała kultura drugiego śniadania tudzież lunchu, czyli mattpake, którą obserwuję z fascynacją, próbując nadążyć :) i muszę jakieś atrakcyjne pudełka nabyć oraz bidon, ale to jeszcze przed nami

a tu dwa linki do stron, gdzie osoby fotografują rzeczone mattpake: http://www.matpakkebloggen.no/2011_01_01_archive.html; http://famhaagensen.blogspot.no/2012_08_01_archive.html.

dzisiaj dowiedziałam się także, że mogę dawać max. 1 jogurt, bo w nim za dużo cukru, oraz że nie ma tu tradycji "klapsznitek", raczej kromki niezłożone, przekładane papierem 

2. co kilka dni na rodziców czekają zdjęcia z danego dnia, co jest bardzo przyjemne, można zobaczyć, jak dziecko sobie poczyna. oraz codziennie pisane są krótkie relacje, co działo się danego dnia. zresztą w związku z różnymi dokumentami i informacjami moja znajomość norweskich słówek wzrasta skokowo :)

3. wczoraj był dzień basenowy, dzieci chodzą na basen w małych grupach, nie wszystkie co tydzień, więc opiekunowie/ki przyklejają na glucie gotową, zalaminowaną informację do szafki "dziecko idzie jutro na basen, proszę przynieść ręcznik i strój kąpielowy".

4. dzisiaj był dzień gotowania (cały dzień piszę tego posta), w menu rybne ciasteczka, ziemniaki, marchewka, ale gotowanie jakoś nie przypadło do gustu chłopczykowi podobno, oraz jedzenie. no bo proszę was, rybne ciasteczka?! 

5. i jeszcze pewnie mogłabym trochę napisać, ale właśnie skończyła mi się wena, więc ciąg dalszy nastąpi...

bo ja dzisiaj, z tej radości, oddałam się pracy zawodowej i w kontekście projektowo-ewaluacyjno-antydyskryminacyjnym spędziłam cały dzień i pół nocy. nie pamiętam, kiedy ostatni raz tyle siedziałam. i kiedy ostatni raz tyle napisałam literek...

i anegdotycznie na zakończenie - Oslo zasadniczo jest położone na pagórkowatym dość terenie, moja dzielnica również. okazało się, że poruszając się po niej bez czterolatka w różnych momentach dostaję zadyszki, co się wcześniej nie wydarzało. a zatem przemieszczanie się w baaaardzo wolnym tempie oraz z licznymi postojami było po prostu rozsądnym zarządzaniem zasobami energetycznymi? a teraz masz ci los - zadyszka :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz