środa, 22 stycznia 2014

o służbie zdrowia i choroby

wykluczenie cyfrowe trwa... choć przejaśnia się w innych sprawach...

za to, w związku z tym, że uwielbiamy wieść życie pełne przygód i nie wystarczają nam codzienności codzienne, w czwartek otrzymaliśmy wezwanie z przedszkola w związku z wypadkiem czterolatka-jak-on-urósł. pobiegłam natychmiast, powitał mnie nos nieco spłaszczony, dwie wersje opowieści, jak doszło do tej twarzowej zmiany oraz zalecenie udania się na pogotowie (Legevakt). szczęśliwie dziecko zadowolone, akurat z kanapką w buzi, opowiedziało coś o krwi z nosa, nauczycielka dodała, że jej syn miał trzy razy złamany nos i tak to właśnie wyglądało (co po przetłumaczeniu bardzo zajęło uwagę czterolatka "jak to?! Lisbeth ma syna??!!").

na pogotowiu nos został obejrzany przez pielęgniarkę, potem lekarza oraz wysłany do
szpitala do na laryngologię. czterolatek reagował na norweskie pytania i polecenia, co do treści których mogliśmy się jedynie domyślać. 
szpital nakazał poczekać do poniedziałku w celu zejścia opuchlizny i możliwości obadania nosa (żadnych prześwietleń). obadanie wypadło pomyślnie, noc cały, teraz tylko zmienia barwy wojenne. nastąpił zatem powrót do przedszkola ("bo boli tylko, jak zrobię ooo... tak, mamo"). następnego dnia kolejny telefon i wezwanie (tu już zrobiło mi się ciepło), ale okazało się, że to "tylko" kaszel i pacholę należy odizolować. no i teraz kaszlemy razem, gorączkujemy, mamroczemy coś do babć i dziadków do słuchawki, nie jest lekko. 

natomiast kontakt z norweską służbą zdrowia bardzo udany oraz przyjemny, wszyscy mówią po angielsku, wszyscy podają rękę na powitanie (pielęgniarka, która wywołuje, lekarz/lekarka, którzy przyjmują), uśmiechają się też osoby krzepiąco,wyglądają na zadowolone ze swojej pracy, wydają się też być DLA pacjentki/pacjenta. 
chcę tez publicznie odszczekać wszystkie przekleństwa, którymi obdarzałam osoby uczące mnie języka angielskiego w temacie kontaktu z służbą zdrowia i opisu obrażeń, bardzo były teraz pomocne te wszystkie opuchlizny, siniaki, kości i chrząstki.

w grudniu również w placówce służby zdrowia byliśmy, ale w celu zbilansowania czterolatka - ok. 2-godzinne badanie, realizowane przez pielęgniarkę (wzrosty, wagi, słuchy, wzroki, rozwój ruchowy i inne). najbardziej ubawiło mnie badanie rozwoju mowy, które odbyło się w trzech językach:
prowadząca zadawała pytania dziecku po norwesku, tłumaczyła mi po angielsku (bo za krótko w przedszkolu pacholę, żeby rozumieć pytania), ja na polski, odpowiedź po polsku, ja na angielski, notatka po norwesku. rozwój mowy - w normie :)
na pytanie dot. obrazka z prawie przepełnioną wanną "co się stanie, jeśli kurek nie zostanie za chwilę zakręcony?" czterolatek rezolutnie odparł "zmarnuje się woda!" (czego oczywiście nie było w tzw. kluczu).
badanie realizowane było w tzw. Helsestasjon, czyli ośrodku zdrowia, który jednak funkcjonuje bez lekarzy/lekarek, z personelem pielęgniarskim i chyba położniczym. ważą, mierzą, oglądają, lekarz raz w tygodniu. w razie choroby idzie się do ośrodka "choroby", i tam lekarz na stałe dostępny. choć po trzech dniach kaszlu i kataru, bez gorączki, rodzicom zaleca pracę, a dziecku przedszkole. jeśli trafisz tam wcześniej, podobno głównie paracetamol. 
aaa, i nie otrzymuje się papierowej recepty, zalecany lek jest wprowadzany do systemu, do którego zagląda apteka i lek wydaje :) 

i tak to. ładnie. przyjemnie. i te uśmiechy. 
do zniesienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz