czwartek, 16 stycznia 2014

niby powrót, a jednak nowe :)

Drogie osoby,

wiem, że nie pisałam dwa miesiące, i że to jest absolutny skandal, ale tak zwane realne życie pożera, zawłaszcza, gniecie, nie pozwala na więcej. głowa zajęta, myśli się gonią, wyprzedzają, nakładają, listy "to do" puchną, rozlewają się po zeszycie, pączkują.

otóż grudzień upłynął na pracy intensywnej wielce umysłowej, nadspodziewanie intensywnej, pełnej dedlajnów, oraz na wizycie w Polsce, której opis nadaje się na kolejne 8 wpisów, i którego nie podejmę się teraz. 

powiem tylko wszystkim imigrantkom i imigrantom, powtórzę za znajomą psycholożką międzykulturową, prowadzącą zajęcia z szoku kulturowego (która wysłuchała mojej krótkiej relacji z tzw. pobytu - dzięki D. :*): "Nie latajcie do domów na święta!"
nie potrafiłam tego dla siebie tak ładnie nazwać, po prostu poczułam dużo w tym wyjeździe napięcia. 
a znajoma psycholożka w te słowa: nie sposób spełnić wszystkich oczekiwań i potrzeb - własnych, które przywozimy do kraju rodzinnego, rodziny, która czeka, przyjaciółek i przyjaciół, krewnych i znajomych królika. do tego święta są same w sobie stresującym wydarzeniem (czy karp odpowiedni, czy choinka aby nie krzywa, jak tam grzybowa, po ile pszenica, jak wyrósł sernik, jak my się pomieścimy, do kogo na wigilię, co pod choinkę itd. itp. [w tym miejscu rozlega się motyw przewodni z filmu "Never ending stooooryyyyy... nana nana nana...]).

tydzień przed świętami, 3 dni świąteczne mniej więcej na takich dialogach spędzone, a potem 3 dni na dokończenie wniosku o dotację, z terminem 30 grudnia W SAMO POŁUDNIE (pozdrawiam z tego miejsca wiadomą Fundację :)). Oczywiście dokańczania było więcej niż samego pisania, telefon i klawisze rozgrzane, 5 osób zaangażowanych, 3 różne miasta (wyjątkowo jeden kraj), szaleństwo. 

do Norge zlecieliśmy w sylwestra i zajmowaliśmy się leżeniem i oglądaniem bajek w tę wyjątkową noc. i to było znakomite rozwiązanie.

W każdym razie jesteśmy przeprowadzeni, i to jest przyjemne; sprawy formalne związane z poprzednim domostwem ciągną się niemiłosiernie (za to miłosiernie spuszczam tu zasłonę milczenia, bo to się nie nadaje do prasy). 

domostwo ciasne, ale własne. niestety doświadczamy wykluczenia cyfrowego, bo wciąż internety do nas nie dochodzą, bo się trzeba przemeldować, co uczyniliśmy, ale czekamy na potwierdzenie, a w tej Norwegii, gdzie wszystko pod kontrolą, to nie ma tak, że kto chce, może internety założyć.

dom jest zielony, co odkryłam całkiem niedawno, właścicielka i właściciel serdeczni, ten drugi na własnych plecach przyniósł pralkę oraz zamrażarkę (co w Norwegii nie jest popularną praktyką). jest dobrze, jest ciepło, jest azyl. 

ciąg dalszy nastąpi...

4 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. :) niech żyje!
      bo o tym jeszcze nie napisałam, że dzięki Silesia Flash cała ta polska napina była bardziej do zniesienia :)

      Usuń
  2. Czekałem na ten wpis i jest! Oraz wytęskniony ja wieści jak u Ciebie/ u Was i relacji z nowego, samodzielnego(!) domu! Wreszcie! Misiek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki :) wiem, że kibicowałeś wytrwale tej zmianie :) relacje powrócą, I promise, buźka

      Usuń