czwartek, 23 maja 2013

wróciłam!

dobra, wracam :)

ostatnie półtora miesiąca spędziłam głównie w Polsce, czas w Norwegii był zdominowany przez wizytę Rodzicielki, więc kompletnie zapomniałam, że ja jestem jakaś norweska.

W międzyczasie udało mi się zarejestrować i zdobyć numer personalny. Bo tutaj trzeba rejestrować się przez internet, a następnie czekać 8 tygodni (sic!) - tyle to trwa w Oslo - na wizytę w Centrum ds. Imigrantów/ek, żeby objawić się razem ze swoją gębą i paszportem. Niestety, okazało się, że zupełnie beztrosko w ramach rejestracji zdecydowałam się zrezygnować z podszywania się pod własne dziecko - uznałam, że samo nie byłoby w stanie wypełnić formularza, ja z kolei nie będę udawać jego, skoro nie ma miejsca, żeby go dopiąć do siebie, po prostu z nim przyjdę. Ale nie! zonk! Maciek nie został zarejestrowany, całą procedurę trzeba było w jego przypadku zacząć od początku. 
Więc podszyłam się, odebrałam mejla zatytułowanego "Drogi Macieju Adamski" i otrzymałam termin spotkania - już na 26 czerwca. Maciej na nielegalu, proszę go cały czas, żeby nie rozrabiał zbytnio ;)

W związku z tym, że Maciek nie ma numeru, nie można go zapisać do przedszkola, więc na razie "szyjemy" opiekę podczas moich wyjazdów do Polski, oraz w trakcie pobytu w Norge jestem zaangażowana tu na 100%, co niestety oznacza, że nie mogę być zaangażowana gdzie indziej. 

Wiele osób w Polsce pytało o plany różne - mój jest taki, że intensywnie uczę się norweskiego, i szukam tu pracy, np. w przedszkolu, choć ostatnio jedna znajoma zaświeciła przykładem, opowiadając mi o doktoracie na Uniwersytecie w Oslo, ale to temat do rozeznania jeszcze. Latanie między Polską a Norwegią chyba jednak nie jest tak atrakcyjne, jak mi się początkowo wydawało, szczególnie w kontekście zbliżających się wielkimi krokami wakacji, podczas których rynek szkoleniowy zamiera. Poza tym moje latanie było skoncentrowane w dużej mierze wokół szkoły trenerskiej, którą właśnie zakończyłam, więc przestała mnie ona w Polsce zakorzeniać. Chyba lepiej zakorzenić się jednak tam, gdzie się mieszka, zwłaszcza, że przyloty do Polski obfitują w bóle głowy, co pachnie psychosomatyką baaaardzo.

W Norge wiosna pełną parą, podczas mojej ostatniej, 10-dniowej, nieobecności wystrzeliła zieleń, nieco później niż w PL. Po powrocie udało się nawet nieco spalić ramiona oraz nogi moczyć w pobliskim jeziorku (na którym był lód jeszcze dwa tygodnie wcześniej). Więc przeskok z zimy do lata, przynajmniej wtedy tak to wyglądało, teraz pada, pada, pada, niczym w Limerick :)

ukochane szafirki, kojarzące mi się z dzieciństwem
na działce Babci i Dziadka, są również pod naszym domem

rzeczone jeziorko, do którego idziemy chwilunię

widok z naszego okna... były skały, ale się zmyły :) 
spacer po lesie, dookoła jagodowe krzaki wróżące słodkie, fioletowouste lato


Jeszcze tylko krótki wypad do Polski na początku czerwca (chyba tylko Waw), potem wakacje w Gliwicach i okolicach w sierpniu, których osią jest pewien ślub :) i zobaczymy, na ile norwesko da się żyć.

1 komentarz: