poniedziałek, 1 lipca 2013

urodziny

skończyłam 34 lata.

jakoś w połowie dnia sobie uświadomiłam, że ten dzień, ważny, urodzinowy, wiąże się z tym, że zmienia się identyfikacja wiekowa. 
- ile masz lat?
- 34.
niebawem będę panią w średnim wieku.
za rok darmowe USG genetyczne ciążowe będzie mi przysługiwało, co oznacza, że jestem naprawdę stara (tak, myślimy o następnym dziecku, choć obecnie to nieco skomplikowanym się wydaje przedsięwzięciem). 

oprócz wielu, wielu życzeń, które docierały do mnie różnymi kanałami, co było super miłe, trafiało też do mnie często pytanie "i co? świętujecie?" - ono przez pierwszą część dnia nieco mnie frustrowało. podobnie jak pytanie "i jak tam? jak spędzasz pierwsze urodziny w Norge?". Osoby zadające intencje miały zupełnie niewinne, ale kolejne próby odpowiedzi na to pytanie - przez telefon, w myślach, via net - skłoniły mnie do refleksji nad tym, jak różne narracje można wokół pewnych wydarzeń budować, i jak wiele zależy od mnie...

postanowiłam tę dwoistość tu wypróbować, bo mnie od dwóch dni kusi.

narracja "a miało być tak pięknie"

minęła północ... sms od E. i życzenia na facebooku od A. Uśmiecham się, zasypiam i myślę, jakie to będą miłe urodziny.
budzi mnie małżonek, wypowiadający mnóstwo słów nie nadających się do przytoczenia, ale pomiędzy nimi pada "... zaspałem (...) budzik (...) mam klucze do fabryki (...) ludzie tam stoją (...)". to niestety jedyne 10 minut, kiedy widzimy się tego dnia.
pochmurno. i oczywiście boli głowa, tego bólu nie mogę pozbyć się przez kilka godzin.
dziecko odmawia złożenia życzeń, bo zrobi to później, kiedy będziemy u K. (z K. umawiałam się od trzech dni, ale szło nam ciężko, ostatecznie padło "wpadajcie jutro, zdzwonimy się rano"). dzwonię o 11, z jedną nogą w bucie i słyszę "nooo, myślę, że o 17 możemy się spotkać". płyną mi łzy, z nieba płyną łzy, bo wyjątkowy dzień oznacza po prostu jeszcze jeden dzień spędzony z Czterolatkiem-jak-on urósł, i choć bardzo go kocham, trudno mi ukryć rozczarowanie przed samą sobą. Dzwonią uśmiechnięte, życzliwe osoby, piszą ciepłe słowa, a ja zwijam się i zastanawiam, czemu jestem sama (jeśli chodzi o dorosłe osoby, przejęte urodzinami czyimiś), co zrobić z tym dniem...

do tego leje, cały czas leje, najbardziej w momencie, kiedy w końcu wychodzimy z domu - zatem oprócz plecaka, siatki, zimowych butów (bo nie mam kaloszy, a ulicą rwące potoki płyną) - wkładam Czterolatka-jak-on-urósł na barana, wręczam mu parasol i próbuję przemielić brzydkie słowa na "ajm singin indelejn, dżas singin indelejn" - bo taki utwór ostatnio ćwiczyliśmy. 

autobus - metro - autobus i już po godzinie, tylko trochę mokrzy, jesteśmy u K., gdzie rozpoczynamy świętowanie. lepiej późno niż wcale...
o 00:01 pojawia się wreszcie małżon (ten weekend jest absolutnie newralgiczny w firmie i wymaga szczególnych nakładów czasowych - o czym przekonam się w następnej dobie, kiedy nie wróci na noc i nie wyjdzie z pracy w tym czasie).
zatem z małżonem nie ma o czym gadać, bo język mu się plącze, a wzrok ma mętny.


a teraz narracja "pierwsze norweskie urodziny"

co prawda okazało się, że mąż musiał cały dzień pracować, ale - przewidując taką sytuację - umówiłam się z tutejszą najbliższą koleżanką, K. 
rano trochę bolała mnie głowa, na szczęście przeszło już po paru godzinach. pierwszą część dnia spędziłam z w domu z Czterolatkiem-jak-on-urósł, zrobiliśmy pedicure mnie i lalce, bawiliśmy się i przyjmowaliśmy życzenia, uśmiechy, radostki. Lubię mieć urodziny na fb, co z tego, że ludziom maszyna przypomina, skoro potem chce im się napisać kilka słów, czasem bardzo spersonalizowanych, właśnie do mnie. to jest super :)
trochę padało, ale co tam - od 17 rozpoczęliśmy świętowanie - obiad, martini, lody, mango, orzeszki, martini, zagadki kryminalne, opowieści, dzieci bawiące się razem, czterolatek-jak-on-urósł śpiewający "sto lat", pieczenie ciasta, jedzenie ciasta, kawa itd. itp. a na koniec, o północy, jeszcze szampan z K. i mężem :)
dostałam od K. nowy słownik POLSK-NORSK - ona cały czas mi kibicuje w zmaganiach z norweskim, tfu, chciałam napisać: przygodzie z norweskim :) 
miły, niespieszny czas...

_ _ _ 

no i co? czytam te dwie narracje, i zastanawiam się - czy to kwestia nieporozumienia i w związku z tym nastawienia na określone spędzanie tego dnia? czy to kwestia skupienia na pierwszej części dnia albo drugiej? kwestia tego, w której części dani zadana mi pytanie o to, jak świętuję? 
która opowieść prawdziwsza? która narracja mi bliższa? i co mi to robi? 

podobno bywam mistrzynią tej pierwszej. a zatem - przypadek? samospełniające się proroctwo? czy definiowanie sytuacji jako udanej/nieudanej? dobrej/złej? optymistycznej/pesymistycznej? 

i jak ma głowa nie boleć...

K., dziękuję :*


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz