wtorek, 26 lipca 2016

o szkole - cz. 2

litości... dwa miesiące? zapowiadana praktyko-stażo-praca pochłonęła mnie całkowicie, i teraz zaczęło brakować doby, jak za starych dobrych czasów. ale obiecałam, że napiszę, to piszę dalej o tej norweskiej szkole, tak z perspektywy wakacji i zamkniętego roku szkolnego.

1. współpraca z rodzicami - jest jej dużo, w szkole odbywają się dwa zebrania w roku, a oprócz tego dwa spotkania indywidualne z rodzicami, tzw. utviklingssamtale, czyli rozmowa o rozwoju, które poświęcane są w całości postępom, zachowaniu konkretnego dziecka (takie rozmowy mieliśmy także w przedszkolu). dodatkowo w naszej pierwszej szkole (w poprzednim poście pisałam, dlaczego zahaczyliśmy o dwie) po 3 tygodniach było drugie, specjalne zebranie, związane z sytuacją przemocy rówieśniczej (choć z tego, co zrozumiałam, było ono sprowokowane przez jednego z rodziców). na tym zebraniu oprócz wychowawczyni był obecny inspektor oraz pedagożka specjalna (trochę więcej o nich niżej).

2. struktura administracji w szkole jest tutaj nieco inna niż w Polsce. inspektor to osoba druga po dyrektorze/dyrektorce, to stałe stanowisko w szkole, ale nie udało mi się na razie dokładnie wyczaić jego funkcji. na zebraniu reprezentował szkołę, wyjaśniał i komentował trudną sytuację, ale też widywałam go w roli czysto pedagogicznej. pierwsze klasy mają teoretycznie swoje wychowawczynie/wychowawców (tzw. nauczyciel kontaktowy), ale spotkałam się jeszcze z takimi rozwiązaniami: 6 nauczycielek/li kontaktowych dla 4 klas, dwójka pełni funkcję wspierającą, krąży między klasami, spotyka się z rodzicami, diagnozuje dzieci obcojęzyczne pod kątem znajomości języka norweskiego. i jeszcze ta pedagożka specjalna, co też krąży i wspiera. w drugiej szkole w klasie jest/bywa druga nauczycielka, wspierająca, ale nie wiem, czy ona jest tam na stałe. hm, muszę to jeszcze rozkminić, i zrobię apdejt kiedyś.  

2. vennegruppe (grupy przyjaciół/ek) - z tym rozwiązaniem spotkałam się w obu szkołach. polega ono na tym, że na początku roku klasa szkolna dzielona jest na ok. 5 małych grup, których członkinie i członkowie zaprzyjaźniają się ze sobą w czasie trwania roku szkolnego. proces ten polega na tym, że raz w miesiącu cała piątka odbierana jest ze szkoły przez rodziców/opiekunów/ki jednego z dzieci, prowadzona do domu, karmiona, a następnie dostarcza się im rozrywki i uciechy. rodzice właściwi odbierają dziecko wieczorem, uprzednio zjadając ciasto i wypijając kawę. muszę powiedzieć, że dla nas było to absolutnie zbawienne rozwiązanie, pierwsza grupa przydarzyła się zaraz po przeprowadzce do nowej szkoły i dzięki temu poznałam i zaczęłam rozpoznawać jakichkolwiek rodziców, oraz spotkałam się z życzliwym zainteresowaniem. później bywało różnie, relacje z rodzicami to historie na osobnego posta (rodzice uciekający, rodzice zajmujący się wszystkim, byle nie odezwać się do mnie, rodzice unikający kontaktu wzrokowego, rodzice gadający z przybocznym niemowlęciem :) ). ale np. jedna mama bardzo była wspierająca i dzięki niej Maciek zaczął chodzić na piłkę nożną, którą pokochał miłością wielką i jest już teraz prawie profesjonalnym piłkarzem ;) tyle z mojej perspektywy, z perspektywy dziecka - wydaje mi się, że te grupy fajnie działają, że są ważne, zwłaszcza na początku kariery ucznia lub uczennicy. 

3. opiekun/opiekunka (fadder lub fadderbarn, słownik tłumaczy również jako chrzestny/a) - no to jest absolutny czad :) otóż każda osoba, która rozpoczyna naukę w 1. klasie, dostaje do pary osobę nieco starszą, która właśnie rozpoczęła naukę w 4. klasie. i ta osoba starsza, w naszym przypadku świetny chłopiec, opiekuje się młodszakiem na przerwach, czasem robią coś wspólnie w ramach zorganizowanych zajęć, pokazuje szkołę, opowiada, no po prostu jest i czuwa. osobiście dowiedziałam się o istnieniu tego chłopca, kiedy zobaczyłam, jak Maciek biegnie przez boisko, żeby przytulić się do starszaka. na pytanie, kto to jest, wzruszył ramionami i powiedział "nie wiem" (sic!). potem spotkaliśmy się w sklepie i znowu uścisk, i od słowa do słowa, w końcu się zorientowałam, że to ten opiekun. no i te przytulaki zdarzały się regularnie, i były takie ciepłe i wzruszające, jak braci po prostu :) nie wiem, na ile jest to popularne we wszystkich szkołach, w pierwszej szkole była informacja, że tacy opiekunowie będą w pierwszym tygodniu, ale ich obecność została skwitowana "no przyszły takie starsze dziewczyny i jadły z nami", więc chyba nie było to w relacji 1:1. w każdym razie jestem tym poruszona, zachwycona i rekomenduję.  

4. wsparcie dla dzieci i rodziców pochodzących spoza Norwegii - bardzo sobie je cenię. przede wszystkim ze wszystkimi udawało nam się dogadać po angielsku, i to było bardzo, bardzo wspierające i pozwalające osadzić się w nowej rzeczywistości, w obowiązku szkolnym, w wymaganiach, oczekiwaniach, potrzebach. miałam bezpośredni kontakt z trzema różnymi osobami - nauczyciel(k)ami kontaktowymi i to, co bardzo zwraca moją uwagę, to życzliwość, zainteresowanie, stały kontakt w razie potrzeby, uśmiech, uśmiech, uśmiech. i ten uśmiech i życzliwość są naprawdę cenne. bo zdarzyło mi się rozpłakać z nerwów podczas zebrania, podczas którego rozumiałam tylko, że chodzi o przemoc, i że coś się wydarzyło w klasie, ale nic więcej (a, jak część osób wie, moje gruczoły łzowe mają szeroke wrota, i jakieś takie niedomknięte). i zostałam wtedy zaopiekowana przez inspektora, który wyszedł ze mną na korytarz i wszystko objaśnił po norwesku, a potem do końca zebrania stał ze mną i tłumaczył, co się dzieje. zresztą pod tym względem - języka norweskiego - cały początek szkoły był niesamowitym wyzwaniem, nagle dostaje się mnóstwo informacji po norwesku, zadania po norwesku, co tydzień nowa kartka z planami i sprawozdaniem, i jeszcze mejle, i rodzice piszą, duuuużo się działo. w tym kontekście pomocne było to, że obie nauczycielki zaoferowały, że będą pisać notatki po zebraniu i mi wysyłać, żebym miała wszystko na papierze (i tu mogłam wybrać, czy norweski jest ok, czy chcę po angielsku). podczas rozmów indywidualnych rodzicom niemówiącym po norwesku przysługuje też tłumacz/ka, niektóre placówki praktykują to także podczas zebrań z rodzicami (w starej szkole dostałam informację, że inspektor nie wiedział, że jest taka potrzeba, czyli wynikało z niej, że mogłabym tego tłumacza mieć, w nowej szkole poprosiłam o tłumacza i dostałam odmowę z informacją, że to tylko w przypadku rozmów indywidualnych. a miesiąc temu w przedszkolu, do którego zacznie chodzić córka, na pierwsze zebranie zamówiono mi tłumacza bez proszenia - dałam tylko znać, że w tkaich sytuacjach, kiedy dużo Norweżek i Norwegów rozmawia między sobą, jest mi trudno nadążyć i zrozumieć wszystko - no i te trzy sutacje pokazują, że kwestia jest nieco uznaniowa, albo że ktoś tu oszczędza/nie zna przepisów/ściemnia. 
jeśli chodzi o wsparcie dla dzieci, dzieciom, które już mieszkają w Norwegii i jeszcze nie znają języka wystarczająco dobrze, przysługują dodatkowe zajęcia z języka norweskiego (særskilt norskopplæring / SNO), no i decyzję o takim kształceniu dostał nasz Maciek, po uprzedniej diagnozie przez szkołę. niestety do tej pory nie udało mi się otrzymać informacji w jaki sposób to było realizowane, na decyzji miał prawo do ok. 200 godzin języka norweskiego, a dowiadywałam się, że pani chora, że cośtam, cośtam, i to będę sprawdzać. w każdym razie szkoła czuwa nad tym i sprawdza. na marginesie, szukając norweskiej nazwy znalazłam jeszcze różne inne przywileje językowe, jeśli chodzi o dzieci z mniejszości - kiedyś opiszę :)

5. sommerskole (szkoła letnia, po naszemu półkolonie/wakacje w mieście) - ostatnia rzecz na dziś - to oferta gminy dla dzieci i młodzieży szkolnej - darmowych zajęć/aktywności. oferta obejmuje 3 lub 4 tygodnie wakacji (dwa tygodnie po zakończeniu szkoły i 2 tygodnie przed rozpoczęciem szkoły), a w ofercie tygodniowe kursy (na każdy tydzień kilka do wyboru). dla dzieci po 1. klasie były to kursy związane z językiem norweskim, matematyką lub przyrodą (ale bardzo luźno związane, tak z perspektywy dziecka dodam). Maciek dostał miejsce na dwóch takich tygodniowych kursach, oba dodatkowo z nauką pływania, i bardzo sobie chwalił. kursy realizowane są w wybranych szkołach (zbiorczo, każdy może wybrać dowolną szkołę w Oslo), no i liczba miejsc jest pewnie jakoś ograniczona, ale jest to tutaj ogromnie popularne (z poprzednich lat pamiętam tabuny dziewcząt i chłopców w mieście, w dzielnicy, w autobusach, z charakterystycznymi smyczami i identyfikatorami z napisem "sommerskole'). pierwszego dnia kursy rodzic dostaje plan z informacją, co będzie się działo w poszczególne dni (co jest pomocne w prowadzeniu dialogu z dzieckiem, które "nic-nie-pamięta"), oraz - jak to w Norwegii - z określonymi celami edukacyjnymi na każdy dzień :) aha, no i po każdym kursie realizowana jest elektroniczna ewaluacja. która to, ta ewaluacja, generalnie jest praktykowana w norweskim systemie edukacji :)

im dłużej piszę, tym więcej rzeczy mi się przypomina. mam jeszcze do napisania o poziomie nauczania, o wartościach i o współpracy ze szkołą w przypadku trudności u dziecka, jeśli chodzi o złość i zachowania agresywne, ale że mam na wierzchu inne myśli teraz, wrócę do tego kiedyś. 

2 komentarze:

  1. o borze szumiący, czytam to z głębokim zachwytem! dzięki za tak szczegółowe sprawozdania i liczę na więcej i więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. część przyjemności po mojej stronie :) będę pisać, a Ty się inspiruj, jeśli tylko się da tam u Ciebie.

      Usuń