środa, 27 lipca 2016

po nocach pisane

blog oszalał i zepsuł wielkości literek... a pół nocy pisałam posta, który w lilipucim rozmiarze pokazuje się teraz. metodą kopiuj/wklej, korzystając z pomocy worda, próbuję sprawić, by ta moja krwawica była czytelna. choć może wyglądać inaczej niż zwykle, chyba się udało. w nocy było tak:


mam przymus pisania dziś, i milion różnych pomysłów. prawie 1 w nocy, a ja siedzę i rozkminiam, czy bardziej pisać o przedszkolu, czy bardziej o tym, co tu i teraz, czy może jeszcze dokończyć jeden z 15 postów roboczych. 


jestem na urlopie. pierwszym od dawna tak odczuwalnym, bo zawitałam na norweskim rynku pracy oraz wróciłam do pracy etatowej, której w Polsce nie praktykowałam od 2009 roku. pierwszym, na którego zakończenie czekam, bo spędzam go z moimi uroczymi berbeciami, i najbliższe są mi w związku z tym tytuł książek "macierzyństwo bez lukru", "praca na całe życie" i "jeszcze dzisiaj nie usiadłam". odkryłam z pełną mocą, że dzieci w wieku 1,5 roku i 7 lat nie mogą jakoś spotkać się w zabawie, albo spotykają się na 5 minut, a potem każde domaga się do mnie bilokacji, absolutnej uwagi, bycia na podłodze i przy stole jednocześnie, grania w szachy/planszówki/karcianki w skupieniu i bez konieczności gonienia części gry - przy jednoczesnym domaganiu się bycia "tam-gdzie-wy". czyli przy stole z tymi fajnymi karteczkami, zabawkami, kartonikami, najlepiej żeby były takie małe, żebym mogła je włożyć do buzi, o, to ci postawię tę figurkę, co ci chyba spadła (szachy, figury cudownie wracają do życia). oczywiście lekiem na całe zło mogłyby być bajki albo moja komórka, no ale nie o to chodzi w byciu z dziećmi. 

"dom spuszczony z oka zachowuje się jak potwór"- tak napisałam kiedyś i to się nie zmienia. zmieniło się, tyle, że dom jest teraz większy, więcej komnat, więcej ludzi, więcej przedmiotów, bardzo za mało szaf, ciągłe reorganizacje. osoby, które ze mną mieszkają, te małoletnie, mają dosyć luźne podejście do porządku (co może być genetyczne, po kądzieli niestety). więc na te geny nakłada się bycie dzieckiem, co to albo wyjmuje zabawki, i potem szybko postanawia bawić się czymś innym, albo przebrać spodnie, albo wyjąć książkę, albo klocki te, albo nie, tamte, a może szachy, a może puzzle. albo można być innym dzieckiem, co to jest ono zachwycone tym, jak daleko sięga, i jak wysoko, i wszystko jest takie ciekawe, i te szuflady wszystkie, i ta szafka mamy z papierami, i kosz na śmieci i ta z łazienki szufladka, i szklanka z wodą, och, mamo, jakie życie jest ciekawe. jakie ty masz fajne rzeczy w tej wielkiej torbie plażowej, i okruszki, i monety, i klocuszki, i pieluszki, ja ci to, mamo, wszystko tu wyjmę i położę, albo nie, wiesz co, mamo, zaniosę to do kuchni/łazienki/pokoju, tam będzie ładnie wyglądało... o, i buty zdejmę z półek, i pozamiatam, i ze zmywarki wyjmę, dobra, mamo? aha, że brudne jeszcze? a, to nic, i tak wyjmę. nie chcesz? to na balkon pobiegnę, bo nie zamknęłaś. o, już jesteś? to na stół wejdę. no tak, umiem, nie wiedziałaś?to jeden z tych momentów, kiedy kolejny raz doświadczam, jak wielu czynności wymaga codzienne życie z dziećmi. jak wielu rozmów, negocjacji, pytań, powtarzania pytań, próśb, wielokrotnych próśb, pokładów cierpliwości, pokładów siły. i że nawet, kiedy schowasz się w kiblu, to walą w drzwi i wołają "aaaaaa" albo "mamooo, a mogę oglądać Tokbira?" (tak, ten program motoryzacyjny, do niedawna prowadzony przez Tokbira, Richarda i Jamesa :D). kiedy opieki jest tyle, że już mi brakuje siły na uśmiechniętą zabawę, na zaangażowanie, na frajdę. to taki moment, kiedy myślę "czemu nikt mi nie powiedział?!" gdzie są to słynne bezzębne uśmiechy, co to sprawiają, że całe zmęczenie znika czy jakoś tak? praca, praca, praca. 

i te przedmioty. na przykład mam ostatnio dużo refleksji na temat ubrań. z ubraniami dorosłej osoby to jest tak, że generalnie mam dwie kategorie: czyste i brudne (no, ja mam jeszcze "noszone, ale jeszcze nie do prania", najlepiej prezentują się na krzesłach, ulubiona kategoria mojego męża). można by przypuszczać, że w przypadku 4 osób to po prostu cztery razy więcej ubrań. ale nieeee... w przypadku osób, które zmieniają rozmiar co kilka miesięcy, max. rok, oprócz wspomnianych kategorii mamy jeszcze:
- ubrania za małe na Igę (tysiąc worków, co 2 miesiące inny),
- ubrania z darów, jeszcze za duże na Igę (obdarowują nas dwie cudowne osoby, drugi tysiąc worków "na przyszłość", moje ulubione to te "na za dwa lata"),
- ubrania za małe na Maćka - do wydania,
- ubrania za małe na Maćka, do zostawienia dla Igi,
- ubrania z prezentów za duże na Maćka,
- buty, buty, buty... w kategoriach wszystkich możliwych...
a, są jeszcze bieżące ciuchy zimowe, które muszę wynosić do piwnicy, bo nie mam ich gdzie przechowywać (i które pewnie w listopadzie nie będą wcale bieżące). 
no więc pakuję to worki, upycham w walizki, albo luzem po piwnicy latają, opisane albo nie, przerażające. zapominam, co w nich jest, rozmiary pomieszane, ło jeżuuuu. to jest jakieś porażające, te ubrania, serio :)

i ta urlopowa lista rzeczy do zrobienia, jakieś pisma do napisania, sprawy do wyjaśnienia, rachunki, posprzątać piwnicę, skleić szafkę, uporządkować papiery, przybić ceratę, napisać mejla, ubrania do przedszkola kupić. no a kiedy, jak nie teraz. fajnie by było teraz, no bo przecież ten urlop, a zaraz praca, i będzie jeszcze trudniej. ale z drugiej strony urlop. odpoczywać trzeba.  no dobra, to była ściema. jestem na urlopie. czytam ciekawe książki, piję poranne kawy i popołudniowe kolorowe drinki, leżę na plaży. układam te puzzle 1500, na które nie miałam czasu. jem niespieszne śniadania, czytam gazety, oglądam seriale i filmy też. uczę się norweskiego, i doskonalę, więc czytam po polsku i po norwesku, na zmianę. śpię długo, bez przerw, aż się wyśpię. no i czasem drzemka. długi prysznic. to takie przyjemne... żadnych garbów, żadnych zaległości. wszystko wokół lśni i pachnie. relaks. cisza. szkoda, że już w poniedziałek do pracy... dobranoc.

PS: zapomniałam wczoraj. i te niespodzianki. czy będzie spanie, do której, kto wstanie pierwszy, czy ktoś wstanie o 5 i zaśnie o 7, czy wtedy wstanie drugie, ile pobudek w nocy, jak długich, czy zęby, czy gorączka, czy skóra swędzi i trzeba wziąć prysznic. jak zwykle spałam za krótko, jak zwykle żałuję, że zarwałam noc, ehh...

6 komentarzy:

  1. Jak by co to ja to wciąż czytam :) Pozdrowienia dla Was!

    OdpowiedzUsuń
  2. Z jakiegoś speca mi się koment dodał :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. fajnie, że czytasz, bardzo. będę dalej dla Ciebie pisać :)
      pozdro serdeczne bardzo!

      Usuń