sobota, 16 lutego 2019

moja historia z barnevernet - cz. 1.

zbierałam się do napisania tej historii, a może herstorii dwa lata. bo to trudna i smutna rzecz, a przynajmniej tak się zaczęła. bo nie wiedziałam, ile chcę i mogę ujawnić w internecie. bo w międzyczasie zbierałam doświadczenia i informacje o działaniach słynnego barnevernet (dalej BV), czyli norweskiego Urzędu ds. Ochrony Dzieci. 

ostatnio sprawa znowu nabrzmiała. wydalenie polskiego konsula w Oslo, a w tle jego działania związane ze sprawami polskich rodziców w BV. reportaż w rzeszowskiej Wyborczej, a dzisiaj artykuł o hejcie, jaki spadł na jego bohaterkę. demonstracje w obronie konsula, komentarze, spotkania Polonii wokół BV, na które zaproszenia pełne są słów takich jak "donos" czy "panika". dlatego postanowiłam opowiedzieć swoją historię. jednak wcześniej trochę didaskaliów. 

nie pamiętam, kiedy pierwszy raz usłyszałam o BV, pewnie - jak spora część Polek i Polaków - przy okazji reportażu o tym, jak to detektyw Rutkowski odbił 9-latkę z rąk rodziny zastępczej i oddał kochającej rodzinie. kiedy podjęliśmy decyzję o wyjeździe do Norwegii, pojawiło się sporo pytań w stylu "a nie boicie się tych ich służb socjalnych?", "a nie boicie się, że wam zabiorą dzieci?". nie baliśmy się. 

im dłużej jednak mieszkałam w Norwegii, im więcej kontaktu miałam z polonijnymi grupami, forami, tym większy niepokój we mnie rósł. wiecie, człowiek jest wykształcony i racjonalny, chce wierzyć, że w tym demokratycznym kraju o wysokich standardach w zakresie ochrony praw człowieka nic mu/jej nie grozi, że wszystko da się wyjaśnić. a jednak ciągle docierały do mnie jakieś podłe historie. a to protest przeciwko pracownikom BV. a to reportaż w Wyborczej, jak to polska rodzina wiała z Norwegii, udając że wyjeżdża na wakacje. a to książka "Dzieci Norwegii. O państwie (nad)opiekuńczym" Macieja Czarneckiego, która opowiada kilka historii, w ogóle nie uspokajających (w niej również ten reportaż). a to psycholożka spotkana na lotnisku, która wspiera polskie rodziny przy Ambasadzie RP, ze strasznymi historiami jak z rękawa. a to grupa na fb "Moje doświadczenia z BV", w której obowiązuje narracja "niewinni Polacy, złe państwo norweskie, BV to potwory" i z której osoby próbujące rozpocząć rzeczową dyskusję po prostu wylatują. a to artykuł o spotkaniu BV z Polkami i Polakami, podczas którego przedstawicielka BV chciała przeprowadzić prezentację, a uczestnicy spotkania domagali się PRAWDY. i jeszcze film "Obce niebo" Dariusza Gajewskiego, co prawda o Szwecji, ale przerażający. to może być bardzo ciekawe poznawczo, intelektualnie, jeśli nie mieszka się w tym kraju. a ja tu mieszkałam. miałam najpierw jedno, potem dwoje dzieci. na początku nie znałam języka. a co gorsza, Maciek zaczął mieć problemy ze złością, kontrolą impulsów, co powodowało, że miałam poczucie, że ktoś może uznać, że sobie nie radzę. no więc nadal starałam się być spokojna, racjonalna, wierzyć w państwo. ale tych historii było zbyt wiele. i żadnej przeciwwagi. żadnych dobrych historii. mój mózg matki nie był w stanie obronić się wtedy przed niepokojem. pamiętam, jak siedziałam na podłodze w domu przyjaciółki i płakałam, że boję się BV, że boję się, że w końcu się nami zainteresują. ze mną siedziały dwie wykształcone, inteligentne dziewczyny i podawały mi kolejne argumenty, dlaczego nie trzeba się bać, dlaczego to nieracjonalne. znałam je. wielokrotnie powtarzałam. ale nie były w stanie mnie przekonać. nie byłam w stanie przekonać sama siebie. nawet teraz, kiedy piszę te słowa, trochę brakuje mi tchu, bo nigdy wcześniej nie doświadczyłam takiego strachu o to, że ktoś zabierze moje dzieci. 

taki był background. i z nim weszłam w wiosnę 2017 roku, kiedy nagle spotkanie z BV okazało się być całkiem realne... 

część 2. tutaj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz