poniedziałek, 18 lutego 2013

wracam do siebie...

nie pisałam, byłam w pędzie i oszołomieniu, teraz wracam do siebie...
kilka dni w Gliwicach, kilka dni w Oslo, kilka dni w Warszawie, a teraz znowu Norwegia. Siadam i czuję, że jestem u siebie. Już nie muszę biec i załatwiać, przynajmniej przez moment. Nie muszę nigdzie zdążyć, niczego złapać, nigdzie się spóźnić.

wracam też do siebie z dalekiej psychosomatycznej podróży, z napięcia, bólu głowy, wycieczek po przybytkach Hipokratesa. Wiem, gdzie jestem. Jestem u siebie. 

niezwykłe jest to, że "u siebie" oznacza kolejne mieszkanie, jeszcze wcale nie to nasze docelowe :) w wyniku różnych niezwykłych zbiegów okoliczności zamieszkaliśmy na trochę u pewnej Gliwiczanki, która stacjonuje w Norge od lat paru. Dysponuje miejscem, dzieckiem do zabawy z Maćkiem, dobrym sercem i życzliwością (których ostatnio zabrakło ze strony pewnych górali - i nie chce nam się z nimi pod jednym dachem użerać). Siedzę w ciepłej kuchni, poranna kawa, zwiezione "Wysokie Obcasy", stałe łącze... 

Dzisiaj składamy wniosek o przedszkole, oraz zapisujemy się do programu "łączenie rodzin", o ile Maćkowiaka będzie można wyprowadzić na zewnętrze, bo zaniemógł wczoraj nieco.

Coraz bardziej, zbierając informacje od różnych ludzi, utwierdzam się w przekonaniu, że program wdrażania specjalistek/ów do rynku pracy to program dla uchodźczyń i uchodźców jednak (choć patrząc na poczynania Palikota ostatnio oraz Kaczyńskiego zawsze byłabym skłonna ubiegać się o taki status w powodu prześladowań politycznych).
Oznaczać to może, że inwestycja w naukę języka okaże się niezbędna. Na razie przyjmuję zlecenia szkoleniowe w Polsce, i np. w marcu lecę do Gdańska, a w kwietniu do Warszawy i Gorzowa Wielkopolskiego (choć tam to chyba nie ma lotniska, więc pojadę). W międzyczasie konferencja w Krakowie. Jakoś się to plecie wszystko powoli...

Od ostatniego pisania mojego wydarzyły się jeszcze następujące rzeczy:
- uczyłam Maćka jeździć na nartach (dowody w załączeniu),
- skończyłam pisać bardzo zaległy artykuł do pewnego projektu, co zdjęło mi z pleców wieeeeelki kamień (i chyba nie tylko moje to były plecy),
- poleciałam do Wawy i pobyłam u przyjaciół, z przyjaciółmi zwłaszcza,
- wzięłam udział w warsztacie w mojej szkole trenerskiej, prowadzonym przez prof. Bogdana de Barbaro - niezwykłe wydarzenie, dużo inspiracji, refleksji, neologizmów, rozkminek, pytań bez odpowiedzi, pytań i odpowiedzi. to było dobro,
- ... zaraz potem pobiegłam na spotkanie z superwizorką, gdzie złapałam się na takim strumieniu świadomości, że pomyślałam, że jakoś niebawem muszę zresetować głowę,
- niespodziewanie zanocowałam u innej przyjaciółki i poznałam troje niezłych ancymonów w postaci dzieci - Igor, Nina, Bunio - specjalne pozdrowienia dla Was tutaj :*,
- prawie spóźniłam się na samolot, bo miałam bardzo blisko,
- w locie przeprowadziłam kontynuację projektu "autoportrety//po drugiej stronie lustra", mając nieodparte wrażenie, że "wzięłam się w garść" :) (dowody w załączeniu, wyjaśniają wiele).










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz