poniedziałek, 4 listopada 2013

joszka reaktywacja

matko i córko, ładnych parę tygodni minęło... znowu okazuje się, że nie da się wszystkiego. jak to możliwe?!

21 września poleciałam do Polski, chora zresztą, postanowiłam tu przekleić kilka zupełnie chwilowych refleksji z tego czasu, którym dawałam wyraz na fb

21 września
2h z polskim kierowcą, dużo nieprzychylnych komentarzy nt. trolli (czyt. Norwegów/Norweżek), bo maraton w mieście i ulice pozamykane, a on jeeedzieee. potem o polskich klient(k)ach sporo. Dobrze, że on taki fajny, bo nie dałoby się żyć
w tym kraju. Dlatego zawijam się do Pl 
 — w Sandefjord Lufthavn TORP.

23 września
nieznośna wielowątkowość

26 września
poranne rozmowy z zaprzyjaźnioną ekspedientką: (po ujawnieniu bezgłosu) ooo, tu się tak załatwiła czy już z tym przyjechała? (...) na długo przyjechała? (...) z dzieckiem? (...)
chyba jestem u siebie 

(...) w drodze wyjątku będę uprawiać zachwyt polską rzeczywistością: podróżuję oto przewozami regionalnymi, w ciepłym i czystym, nowym pociągu, gdzie występuje prąd oraz internet. cudownie jest, cudownie... a wszystko w przystępnej cenie

5 października
rozumiem, że można mieć znajomą panią w spożywczaku, rozpoznawać kierowcę autobusu uczęszczanej linii albo innego konduktora lokalnych kolei. Ale znajoma i rozpoznawalna twarz stewardessy... to jakieś niepokojące :)

5 października wróciłam. Jak herstoria pokazuje, zajmowałam się głównie podróżowaniem oraz szkoleniami, w międzyczasie walcząc z bankami, komputerem, który umarł był, komputerami zastępczymi (już mi się nawet opowiadać nie chce, w każdym razie zastępczość w ich nazwie sugerowałaby raczej, że powinny być zastąpione), chorobą gardła zmierzającą w stronę bezgłosu - co w obliczu 8 dni szkoleniowych stanowiło pewien kłopot, a przy okazji: czemu jest tak zimno, tak gorąco, o której obiad, o której autobus, czy dobrze wypełniłam ten formularz, wszystko naraz.

wróciłam. na 10 dni. akurat tyle, żeby współnapisać i złożyć wniosek do funduszy norweskich w mojej organizacji. przeprowadziłam milion konsultacji, kilkanaście godzin rozmów telefonicznych i na skajpie, starałam się godzić rzeczy nie-do-pogodzenia oraz myśleć strategicznie. 14 października wniosek złożyłam.

15 października wyleciałam do Polski, do Poznania tym razem. Szkolenia w Gorzowie
i pod Kielcami, spotkanie robocze organizacji, chwila w Gliwicach.
i znowu kilka śladów, niewiele osobistych, bo w zasadzie moją głowę oprócz pracy zajmowało również szerokie otwieranie oczu na kolejne bzdury wygadywane przez pewnego hierarchę pewnego kościoła. i komentowanie lapsusów, paranoi i histerii. pewnie kiedyś tu też się skuszę. 

22 października
wszystkie osoby, które uważały, ze badania porównawcze polskich lotnisk oraz ruchy poznań/gorzówwielkopolski/krzyż/warszawa/gliwice/jastrzębiezdrój/gliwice/mąchocicekapitulnegminamasłówkołokielc/gliwice/wrocław są niewystarczającą rozrywką, uprzejmie informuję, że w środku jedynego dnia gliwickiego umarł zamek do drzwi wejściowych - poszukiwania ślusarza, po otrzymaniu oferty cenowej - poszukiwania znajomego, taty znajomego, godzina w samochodzie, godzina na korytarzu, wycieczka do marketu budowlanego, rozmowy z panami, konkluzja, że z tymi drzwiami nic się nie da zrobić. udało się na pół gwizdka i na przeczekanie. japierd***e.
28 października - wylot do Norwegii, dla odmiany z Wrocławia
jesień w Polsce, 2/3 planu wykonane... wyjeżdżam/wracam na prawie miesiąc do Norge. pobyt extra, dużo inspiracji, dyskusji, nadzieja - szczególnie w TEA (www.tea.org.pl). Obiecuję odpisywać na mejle, wiadomości, nadrobię zaległości różne. zatrzymam się. odsapnę. poleżę. przytulę chłopaków. taki plan. dziękuję Wam za ten czas.

29 października
zmęczoność... podróżowanie z walizką w walizce autobsuempociągiemautobusem, przy czym walizka większa z zepsutą rączką ciągnącą, więc ciągnięcie za pomocą rączki noszącej wymagające wyginu znacznie dziwniejszego niż własna skolioza, nóg obijanie, rozdwajanie walizek lotniskowe, ważenie wielokrotne, rozbieranie/ubieranie, alkoholi upychanie, latanie, busowanie, zaskutkowało całkowitym sił opadem. zakwasy wszędzie, siniaki gdzieniegdzie. leżenie, fejsowanie i serialowanie dziś, ot co!


Dzisiaj 4 listopada, mam wrażenie, że to niekończąca się regeneracja, dobrze, że jest przedszkole. Lista rzecz do zrobienia długa, coraz dłuższa, i tak trudno.
Unurzana jestem aktualnie w:
a) wściekłości, że gliwicka skarbówka działa z prędkością światła i zawinęła cały wymęczony zarobek na poczet czegośtam czegoś,
b) smutko-refleksji po skończeniu książki "Chustka" - zapis bloga Joanny Sałygi, która rok temu zmarła na chorobę nowotworową, a bloga pisała dla Syna (wówczas 7-latka)... pamiętam wywiad z "Wysokich Obcasów", pamiętam grafikę zapraszającą na pożegnanie Chustki, choć wtedy byłam od tego daleko. a jednocześnie, jak tylko książka pojawiła się w księgarni, poczułam, że muszę ją przeczytać. pewnie napiszę o tym jeszcze,
c) niecierpliwości - chcę się wyprowadzić z tego domu, chcę mieć biurko, bo mnie bolą plecy, chcę znać norweski, chcę własny pokój, chcę spokoju. 

to tyle u mnie na wierzchu.
a w roboczych pół wpisu o przedszkolu... dokończę, uzupełnię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz