niedziela, 25 sierpnia 2013

powroty do dzieciństwa...

informacja o miejscu w przedszkolu spowodowała, że niecierpliwię się i chcę już baaaaardzo bywać przez część dnia sama. wyobrażam sobie, co będę robić SAMA, jak to będzie, kiedy SAMA pójdę do sklepu, SAMA pojadę do miasta, SAMA usiądę z kawą na tarasie, SAMA będę uczyć się norweskiego, sama, sama, sama, ważna mi dama :)

mam nadzieję, że rozumieją mnie osoby życzliwe, szczególnie rodzice, szczególnie matki "siedzące w domu" ze swoimi "skarbami" i "szkrabami".

ale tymczasem, spędzając razem 5 dni x 24 godziny, wyszukuję smaczki własnego dzieciństwa - oto kilka z nich, ciekawe, czy pamiętacie to też...

1. do oglądania
zaszczepiłam czterolatkowi-jak-on-urósł miłość do "Sąsiadów" - powrót do jednej z ulubionych bajek dostarcza dużo radości, pomysły Pata i Mata przyprawiają mnie o zawrót głowy absolutny, polecam... a dzisiaj, z inspiracji dziecka, zaczęłam poszukiwania produktów związanych z tą kreskówką i odkryłam czeski market, oszalałam po prostu, takie cudowności... i z krecikiem, i z Rumcajsem, Hanką i Cypiskiem... zamawiam :)

2. do czytania
kilka miesięcy przed wyjazdem do Norwegii przywlokłam z piwnicy rodowej pudła z książkami z dzieciństwa, które wiele lat temu schowałam dla potomnych, i nadszedł ich czas. teraz po kawałku wywożę je na północ i z radością przypominam sobie. Potomny uradowany, ja odkrywam w sobie jakieś mgliste, emocjonalne wspomnienia (bo dokładnie wiedziałam, które książki były moimi ulubionymi, choć pamiętałam głównie emocje właśnie, treści w zasadzie nie). niestety genderowe oko trzeba przymykać często, a czasem po prostu omijać fragmenty o głupiej Elce albo samochodzie idiocie.









do czytania mamy też coś od Taty... pamiętam z pierwszych randek, kiedy pokazywał mi strzępy książki z dzieciństwa o przygodach rycerza Szaławiły (o którego istnieniu, nawiasem mówiąc, nie miałam pojęcia)... w trakcie kolejnych przeprowadzek strzępy zaginęły, ale pewnego dnia udało mi się znaleźć to samo wydanie w internecie i kupić za bezcen. to chyba najlepszy prezent, jaki zrobiłam mężu wężu :) a teraz Szaławiła z nami w Norge oczywiście, czytany z rozrzewnieniem... i młodzież wie, że trzeba na niego baaaaardzo uważać, i nie wolno do swojego pokoju zabierać i traktować źle ;)



3. do słuchania
już jakiś czas temu ze wzruszeniem wróciłam do Pchły Szachrajki - niezła z niej była typiara - i Lisa Witalisa, szelmy nieznośnego. obie rzeczy miałam na płytach winylowych (nie wiem, czy dziecko wiedziałoby, co to, choć na szczęście ma DJ-wujków). słuchamy...
"chcecie bajki? oto bajka:
była sobie Pchła Szachrajka.
niesłychana rzecz po prostu,
by ktoś tak marnego wzrostu
i nędznego pchlego rodu
mógł wyczyniać bez powodu
takie psoty i gałgaństwa,
jak pchła owa, proszę państwa"


2 komentarze:

  1. Coś jest w tych książkach z młodych lat. Człowiek kompletnie nie pamięta treści, za to ilustracje otwierają jakieś głęboko ukryte, ale dziwne znajome emocje z dzieciństwa. Taki wehikuł czasu w mikro skali.

    Trzymam kciuki za małych i dużych Adamskich w zmaganiach z norweską materią :-)
    Agnieszka Sobczak

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) właśnie o takie odczucia mi chodziło... ale też fascynuje mnie, że po 30 latach człowiek jednak krytycznie na treść patrzy albo nie rozumie, co było takie niezwykłe, a wtedy... szał.
      dzięki za kciuki, caus :)

      Usuń