czwartek, 1 sierpnia 2013

sierpniowo pogodnie

upał zelżał.
choć nadal jest przyjemnie, ciepłe 23 stopnie, i na spacer, i na urzędów odwiedzanie, i na zbieractwa uprawianie.

dzisiaj poszłam wywierać presję w urzędzie gminy w sprawie przedszkola, niestety "szału ni ma". ustaliłam z panem, że wszystkie miejsca obsadzone, że trzeba czekać, aż ktoś się wyprowadzi :) co zabawną jest perspektywą. nie dałam się zbyć, snułam opowieści o tym, jak to poszukuję pracy, i czy oni to widzą w systemie na pewno. usłyszałam, że jest wiele osób w takiej sytuacji (oraz że w systemie tego nie widzą). i tyle.

ale i tak wyjście było udane bardzo, ponieważ na chodniku, w dzielnicy mojej, zapoznałam Polkę z dzieckiem, z którą bardzo przyjemnie nam się gawędziło, najpierw na chodniku, a potem także na spontanicznej proszonej kawie/wodzie... i planujemy ciąg dalszy. Miałam takie przeczucie, że tu muszą być jakieś Polki - matki (nie mylić z Matką Polką ;)), które spędzają całe dnie ze swoimi "szczęściami", "uroczymi dzieciaczkami" i też mają ochotę pogadać z dorosłymi. Nie wiedziałam, jak znaleźć takie osoby (nadal nie wiem, ale uwielbiam takie przypadki). Zwłaszcza, że spotykam tu/mijam się często z osobami z Polski, z którymi jednak jakoś nie mam ochoty długo rozmawiać. W przypadku dzisiejszego spotkania jest inaczej - chętnie zakontynuuję :) (K., może kiedyś to przeczytasz, takie mi dzisiaj uczucia towarzyszą). Aaa, boo moja nowa znajoma ma jeszcze jedną zaletę, za przeproszeniem, logistyczną - mieszka "za winklem". Jutro może wspólne jezioro, a może spacer, zobaczymy...

poza tym wczoraj zrobiłam wreszcie śledztwo, gdzie jest tzw. otwarte przedszkole - takie, do którego chodzi się z dzieckiem, i trzeba w nim być cały czas, ale jednocześnie taki na przykład czterolatek-jak-on-urósł może spędzać czas w warunkach przedszkolnych oraz z innymi dziećmi. Otwarte przedszkole okazało się, nomen omen, zamknięte, ale tylko do 11 sierpnia, a potem sprawdzamy system. Z inspiracji Niemki poznanej na jeziornej plaży :)

no właśnie... trudność w poznawaniu innych osób w podobnej sytuacji wynika między innymi z tego, że tu nie ma placów zabaw w ilości takiej, jak w Polsce, gdzie wystarczy jeden blok, a już plac zabaw się panoszy, rozkłada, kusi. niedaleko nas są dwa bloczki, przy nich bardzo marne placyki, zawsze puste. Jestem tu pół roku, widziałam tam dzieci dwa razy (za każdym razem jedno dziecko występowało). w porównaniu do placu zabaw w mojej gliwickiej dzielnicy, na którym przebywa czasem ok. 50 osób jednocześnie, to jest szok kulturowy. i gdzie są te dzieci wszystkie? gdzie one się bawią? nic nie rozumiem. 

do jedynego, jaki do tej pory spotkałam, dużego placu z porządnym systemem atrakcji, mamy godzinę drogi i 2 przesiadki :/ to mi się nie chce oraz drogo wychodzi.

zapowiadałam, że zbieractwo występuje - podobno ze zbieractwa kobiet żyły rodziny, kiedy mężczyźni wyruszali na wielodniowe polowania. takich ambicji nie mam, ale jagodowe krzaczki wreszcie obrodziły, a maliny wyciągają do nas gałęzie co 50 metrów :)
o tak:





pchają mi się pod palce kolejne opowieści... o koleżance po dżenderach, o pierwszym wieczornym wyjściu do centrumu, o urzędniczkach i urzędnikach, którzy niezłe tu urządzają hece. ale to już nie dzisiaj.
bo wbrew temu, co tu zaraz system opublikuje, jest 2 sierpnia, godz. 00:08. 

1 komentarz:

  1. Joszka ja z tych malin w Norge zrobiłem wspaniałe wino. Polecam! Trzymaj się.

    OdpowiedzUsuń